Stwierdziliby z pewnością, że podstawą ziemskiej ekonomiki jest abstrakcyjny liczman zwany pieniądzem. W zasadzie jest on kreowany przez bank centralny, który ustala jego podstawową cenę zwaną stopą procentową. Odmiennie niż na Marsie owa cena słabo oddziałuje na popyt na pieniądz. Dlatego w praktyce jest ustalana (realnie) na poziomie zerowym. Najważniejszym celem wykorzystania tego pieniądza jest finansowanie gier hazardowych w kasynie nazywanym rynkiem kapitałowym. Aby owe gry mogły się toczyć, potrzebne jest stałe zasilanie; w największej gospodarce na naszej planecie wynosi ono 3 mld liczmanów dziennie (ok. 6 proc. PKB w skali roku). Zasilanie odbywa się poprzez wykupywanie przez bank centralny sztonów używanych do gry. Dzięki temu z gry stale wycofywane są sztony uważane przez grających za pechowe i dostarczane są nowe, mogące podobno zapewnić wysoką wygraną. Popyt hazardowy jest sztywny ze względu na cenę i doskonale elastyczny (popyt równy podaży) pod względem ilości drukowanego (ilościowo dostosowanego) pieniądza. Ubocznym przeznaczeniem pieniądza jest wykorzystanie go jako środka wymiany. W tym segmencie, zwanym gospodarką realną, ilość pieniądza jest względnie stała, gdyż jej zwiększenie zależy od przewidywanych zysków, a te niezmiennie są oceniane pesymistycznie.
Tworzy to zaczarowany krąg popytu (popyt jest mały, bo przewiduje się, że będzie niewielki, a przewiduje się, że będzie niewielki, bo jest mały). Dlatego na Ziemi praktycznie nie występuje znana na Marsie i czasami uciążliwa inflacja. Co charakterystyczne, nie ma fizycznych przepływów liczmana między sektorem hazardowym a realnym. Rozkwit na rynku hazardowym nie wpływa w ogóle na realną koniunkturę (indeksy giełdowe wzrosły w ciągu czterech lat o połowę przy stagnacji PKB). Natomiast w kierunku przeciwnym jest to zależność negatywna, bo poprawa koniunktury realnej grozi zmniejszeniem ilości skupowanych sztonów i powoduje spadek ich cen. Kolejnym przeznaczeniem pieniądza jest finansowanie deficytu budżetowego. Jest to deficyt stały, wynikający przede wszystkim z tego, że w przeszłości też był deficyt i skumulował się w postaci długu publicznego. Wydatki budżetu są wprawdzie dodatkowym źródłem emisji pieniądza, ale źródło to może być neutralizowane przez próby redukcji niedoboru ograniczające popyt. Dlatego, pozornie paradoksalnie, kraj o najwyższym deficycie, bo wynoszącym 10 proc. PKB, ma jednocześnie największą, bo 2-proc. deflację. To sprawia, że tworzy się zaczarowany krąg deficytu (kraj ma duży deficyt, bo ogranicza deficyt i w wyniku tego malejące dochody powiększają deficyt). Tu bowiem liczmana się nie unieważnia, chociaż prawdopodobnie w przyszłości stanie się to koniecznością. Bo wedle marsjańskich prognoz, w 2020 r. pierwszy kraj będzie miał koszty obsługi przekraczające 100 proc. możliwych do uzyskania dochodów.
Marsjanie są przyzwyczajeni do tego, że ilość pieniądza jest określana przez wartość towarów przeznaczonych do wymiany, instytucje finansowe zajmują się udzielaniem kredytów pod inwestycje w sferze realnej gospodarki, a w finansach publicznych obowiązuje złota zasada: co prawda deficyt nie jest prawnie zakazany, ale rząd, który zaproponowałby niezrównoważony budżet, zapadłby się ze wstydu pod Marsa. Dlatego niewiele rozumieją z tego, co się dzieje na Ziemi. Dziwi ich tylko, że w obowiązujących podręcznikach gospodarka opisywana jest w sposób zgodny z ich wizją. Niestety, nie zauważyli, że owe podręczniki coraz częściej przestawiane są z działu: ekonomia do działu fantasy.