Polacy coraz chętniej zmieniają pracę, w ciągu ostatniego roku już co szósty pracownik uznał, że warto znaleźć coś lepszego. Czyli takie miejsce, gdzie możemy więcej zarabiać albo gdzie praca nie będzie tak ciężka, gdzie mamy lepsze perspektywy awansu oraz rozwoju itd.
Takim zmianom sprzyja oczywiście doskonała sytuacja na polskim rynku pracy – bezrobocie praktycznie zniknęło, a firmy wciąż potrzebują rąk do pracy. Trudno mieć pretensje do Polaków, że wykorzystują szansę na poprawę swojego życia, ale z punktu widzenia pracodawców zbyt duża rotacja już stała się sporym problemem. Oznacza bowiem ogromne koszty – z jednej strony kosztują próby zatrzymania odchodzących, a z drugiej bardzo dużo kosztuje też znalezienie ich następców. Łączne koszty zatrudnienia nowego pracownika – jego rekrutacji i wdrożenia do nowych obowiązków – mogą sięgać od 30 do nawet 200 proc. rocznego wynagrodzenia.
Pracodawcy już dziś narzekają, że ucieka im zbyt wiele osób, a perspektywy na zmianę sytuacji wcale nie są dobre. Mimo pewnych oznak spowolnienia gospodarki wciąż mamy do czynienia z tzw. rynkiem pracownika i to pracownicy dyktują warunki. Może być zresztą jeszcze gorzej, jeśli zacznie się exodus Ukraińców do Niemiec czy nawet do Czech, gdzie cudzoziemcy mogą dostać pozwolenie na pracę w ciągu dwóch dni, a nie – jak w Polsce – w ciągu kilku miesięcy.
Pewnym rozwiązaniem może być automatyzacja miejsc pracy i robotyzacja. W Stanach Zjednoczonych już pojawiają się na przykład sklepy, gdzie obsługa jest w pełni zautomatyzowana, a sprzedawców czy kasjerów nie ma w ogóle. Ale to też kosztuje i trudno się spodziewać, by nowe technologie nagle znalazły zastosowanie w Polsce na szeroką skalę. Na razie do akcji powinno wkroczyć państwo z porządną polityką migracyjną i pomysłami na podniesienie aktywności zawodowej Polaków. Jednak rząd wydaje się być bardziej zajęty walką o głosy wyborców niż rozwiązywaniem poważnych problemów.