Przyciągnięcie tylu nowych projektów w trudnym dla europejskiej gospodarki czasie nie byłoby możliwe, gdyby nie decyzja rządu o wydłużeniu działalności SSE o kolejne 6 lat, do 2026 r. Dzięki temu w ciągu kilku ostatnich miesięcy oglądaliśmy wysyp projektów, które wcześniej, czasem bardzo długo, leżały w inwestycyjnej „zamrażarce".

Korzyści wynikające z tego, że resort gospodarki latem przeforsował wreszcie swoje stanowisko i wygrał z Ministerstwem Finansów potyczkę o strefy, są oczywiste. Strat związanych z wielomiesięcznym oczekiwaniem na tę decyzję nigdy pewnie do końca nie poznamy. Wiele firm nie mogło przecież zamrozić swoich inwestycji, więc decydowały się na ich realizację poza granicami Polski.

Samo wydłużenie działalności stref nie załatwia oczywiście sprawy. Światowa gospodarka się zmienia, tak samo muszą się zmieniać – i powoli zmieniają – nasze priorytety i metody w walce o inwestycje. Nie możemy zadowalać się budowaniem przez międzynarodowe koncerny kolejnych zakładów zatrudniających niewykwalifikowanych, słabo opłacanych pracowników, które równie łatwo można postawić, jak później przenieść dalej, gdzie koszty będą jeszcze niższe. Tym bardziej że systematycznie słabnie moc przyciągania największego wciąż magnesu dla zagranicznego kapitału, czyli niskich kosztów pracy.

Dlatego Polska gospodarka potrzebuje innowacji, nowych technologii. Także, a może przede wszystkim, tych powstających nad Wisłą.

A wbrew pozorom ich nie brakuje. Coraz częściej piszemy o młodych polskich firmach, skutecznie tworzących nowe rozwiązania czy produkty, nierzadko konkurujących w danej niszy ze światowymi potentatami. Tych przedsiębiorców trzeba wspierać, pomagać im rosnąć, np. w granicach specjalnych stref ekonomicznych. To przecież te firmy będą decydować o przyszłości polskiego biznesu.