Przyczyną zerwania kontraktów mają być opóźnienia w budowie. Kilka godzin później komunikat opublikowała spółka. Wynika z niego, że inwestycji faktycznie nie ma zamiaru kończyć... z powodu naruszenia przez zamawiającego, czyli GDDKiA, „istotnych postanowień kontraktów". Chodzi o brak gwarancji zapłaty należności ze strony GDDKiA za realizowane inwestycje w łącznej wysokości ponad 2 mld złotych. Bez względu na to, kto ma rację, efektem będzie kolejne opóźnienie w budowie dróg oraz – najprawdopodobniej – wyższy koszt dokończenia inwestycji.
O tarciach, nieporozumieniach i otwartych konfliktach na linii firmy budowlane – GDDKiA pisaliśmy już wielokrotnie. Szczególnie często od czasu, gdy w połowie 2012 roku okazało się, że kontrakty drogowe oraz inwestycje związane z przygotowaniami do Euro 2012, które miały pozwolić polskim przedsiębiorstwom rozwinąć skrzydła, dla wielu z nich okazały się gwoździem do trumny. Sytuację z Polimeksem można by skwitować – to kolejny odcinek tego samego serialu. Zasadnicza różnica jest jednak taka, że to firma uratowana od bankructwa, przynajmniej na razie, dzięki pomocy państwa. Agencja Rozwoju Przemysłu na jej akcje oraz część aktywów wyłożyła do tej pory ponad 300 mln zł. Państwo jest dziś największym akcjonariuszem spółki.
GDDKiA nie powinna oczywiście dzielić firm budujących drogi na lepsze i gorsze, państwowe i prywatne, polskie i zagraniczne. Najwyższy jednak czas na zauważenie i likwidację patologii, które te inwestycje utrudniają. Chętni na budowę dróg zawsze się pewnie znajdą. Jednak dopóki o wyborze wykonawcy decydować będzie właściwie wyłącznie cena, trudno będzie o gwarancje, że rozpoczęta inwestycja zostanie ukończona w terminie.