Oddech ulgi? Gdzieniegdzie – na przykład w branży budowlanej – na pewno tak.

Lista zarzutów wobec Witeckiego jest bowiem długa. Działania jego urzędu miały doprowadzić do upadku wielu polskich (i nie tylko) firm budowlanych, dramat rozegrał się szczególnie wśród podwykonawców. Inwestycje miały masowe opóźnienia, a dyrekcja dróg słabo je przygotowywała.GDKKiA nie potrafiła pilnować jakości budowanych dróg, za to swoim urzędnikom zapewniała bizantyjskie wręcz warunki. Ostatnio branżą wstrząsnęły na przykład specyfikacje przetargowe dotyczące budowy nowych ekspresówek. Dyrekcja dróg zażyczyła sobie, by jej ludziom na placu budowy zapewniać klimatyzowane biuro z pełnym osprzętem komputerowym oraz wypasione samochody terenowe.

Istnieje jednak druga strona medalu. Otóż Lech Witecki na większość tych zarzutów odpowiadał racjonalnymi kontrargumentami. Upadek firm? Proponowały zbyt niską cenę, ryzykowały licząc że jakoś to będzie. Jeżeli zresztą kontrakty były takim koszmarem, to dlaczego do ogłaszanych teraz przetargów zgłasza się masa chętnych wykonawców? Opóźnienia? Policzmy, w Niemczech są większe. Jakość? Dopiero za jego kadencji GDDKiA zaczęła jej pilnować w sposób systemowy, a odsetek niedoróbek znacząco spadł. I tak dalej.

Problem z oceną działań Lecha Witeckiego polega na kompletnym braku punktu odniesienia. Żaden jego poprzednik nie miał do dyspozycji tak dużych pieniędzy, żaden nie funkcjonował w tak korzystnym otoczeniu prawnym. Budowa dróg w Polsce ruszyła, ale czy mogła ruszyć bardziej sprawnie, bez dramatów w branży i opóźnień? Odpowiedź będzie się mogła pojawić wraz z obserwacją działań następczyni bądź następcy Witeckiego. Jeżeli drogi w Polsce zaczną być budowane bez opóźnień, za racjonalną cenę, a wykonawcy będą rośli w siłę – to sygnał, że jego kadencję rzeczywiście należy zaliczyć do nieudanych. Na razie jednak na jednoznaczną ocenę jest po prostu zbyt wcześnie.