Niepewność co do rozwoju sytuacji powoduje, że przedsiębiorcy ostrożnie podchodzą do planowanych inwestycji i rozwoju swoich firm tak na Ukrainie, jak i w Rosji. Na szczęście nie obserwujemy paniki, wszyscy liczą, że stan napięcia nie przerodzi się w nic poważniejszego. Ale i tak przedsiębiorcy nie wykluczają strat, bo każde polityczne zawirowanie zawsze odbija się na gospodarce.

A już wcześniej nie było łatwo. Tak w jednym, jak i w drugim kraju trudno było marzyć o idealnych warunkach do prowadzenia firm. Regulacje prawne ograniczające swobodę przedsiębiorców, korupcja, uzależnienie gospodarki od polityki – wszystko to powodowało, że czasami funkcjonowanie na tych rynkach przypominało niekończącą się walkę z biurokracją i nieuczciwą konkurencją. Mimo to przedsiębiorcy nie rezygnowali z obecności na wschodnich rynkach, co roku pojawiali się też nowi, którzy chcieli zawalczyć o swój kawałek tortu w tym rejonie świata. Trudno się dziwić – tania siła robocza, obiecujące szacunki dynamicznego wzrostu słabo rozwiniętej gospodarki, perspektywa przyłączenia Ukrainy do Unii Europejskiej. To wszystko zachęcało do inwestowania.

Niestety, obecny konflikt może poważnie opóźnić doganianie Zachodu przez tamtejsze gospodarki. A na to stojąca na skraju bankructwa Ukraina nie może sobie pozwolić. Potrzebny jej kapitał, który już na tamtejszy rynek zawitał, i każdy kolejny dolar czy euro, które biznes może tam skierować. PKB Ukrainy jest obecnie na poziomie, który Polska miała 25 lat temu. Do nadgonienia jest bardzo wiele. Ale w niewiele lepszej sytuacji jest Rosja. O mocarstwowości tego kraju przekonany jest Władimir Putin i jego otoczenie, trudno jednak usłyszeć takie słowa od biednych mieszkańców małych miejscowości, położonych z dala od Moskwy. Im potrzebna jest praca i zarobione dzięki niej ruble. Dobrze, aby i o nich pomyśleli politycy, snując wyniszczające kraj i gospodarkę plany ekspansji.