Kurek gazowy i ropociąg może być równie groźną bronią jak czołgi czy karabiny. Trzeba mieć na takie zagrożenie odpowiednią tarczę. Tą tarczą może być wspólny rynek energii – ocenia prof. Jerzy Buzek, były przewodniczący i deputowany Parlamentu Europejskiego.
Trudno nie zgodzić się z tym poglądem, zwłaszcza w obecnej sytuacji geopolitycznej, mając na uwadze kryzys na Ukrainie i impas w relacjach między Zachodem a Rosją. Jednak abyśmy mogli rozpocząć dyskusję o rozwoju wspólnego rynku energii w Unii Europejskiej, musimy najpierw zabezpieczyć i zdywersyfikować dostawy surowców, bez których rynek energii, przemysł czy cała gospodarka nie mają racji bytu.
Musimy zdawać sobie sprawę, że UE odpowiada za 17,6 proc. światowej konsumpcji gazu ziemnego, a potwierdzone rezerwy tego surowca w krajach członkowskich Wspólnoty to zaledwie 2,2 proc. globalnych zasobów. Dysproporcje już dziś są rażące, a biorąc pod uwagę rosnącą konkurencję ze strony rozwijających się gospodarek krajów BRICS, o dostawy gazu i innych surowców energetycznych będzie coraz trudniej.
Obecnie 25 proc. gazu dostarczanego do UE pochodzi z Rosji, co czyni ją największym dostawcą błękitnego paliwa dla krajów Wspólnoty. W Unii są zarówno państwa, które w ogóle nie korzystają z dostaw rosyjskiego gazu (W. Brytania, Szwecja, Hiszpania, Portugalia), jak i te, które są od nich w 100 proc. zależne (Finlandia, Słowacja, Litwa, Łotwa, Estonia, Bułgaria). Te różnice pokazują, jak trudna, lecz nie niemożliwa, jest budowa wspólnego rynku energii w ramach całej UE.
Ogromną szansę w tym zakresie, postulowaną przez Central Europe Energy Partners i Atlantic Council, stanowią m.in. dostawy LNG realizowane przez różnych dostawców z całego świata. To kluczowa alternatywa dla dostaw rurociągowych, stanowiąca istotny element budowy bezpieczeństwa energetycznego i dywersyfikacji importu gazu do Unii.