Sportowcy – jak tysiące samozatrudnionych – rozliczali się z fiskusem jak przedsiębiorcy i korzystali z liniowej 19-proc. stawki podatku dochodowego. Byli i są przedsiębiorcami, choć – przyznaję – specyficznymi. Inwestowali w motocykle, opłacali mechaników, ponosili ryzyko, że ta inwestycja się nie zwróci. O ryzyku wypadku na torze nie wspomnę.

Teraz fiskus uważa, że po-?winni oni byli płacić podatek – jak pracownicy – według standardowej skali 18 i 32 proc. I nalicza go wstecz za pięć lat. Zaległości mogą się-?gnąć nawet miliona złotych rocznie na zawodnika. Można powiedzieć, że na biednych nie trafiło, ale zmieniona interpretacja przepisów może dotyczyć także innych samozatrudnionych. Wszystkich, którzy zamiast cegieł „produkują" usługi, zwłaszcza niematerialne.

Ministerstwo Finansów szuka dodatkowych dochodów, jego celem jest zmniejszenie deficytu budżetowego. Podnosić podatków wprost nie może, bo zaczął się sezon wyborczy. Podległe mu służby szukają więc „rezerw" w ramach istniejących przepisów – interpretacji możliwych do podważenia. ?I zaległości, jakie da się naliczyć za kilka lat wstecz.

W skomplikowanym, nieprzyjaznym systemie podatkowym, jaki funkcjonuje w Polsce, takie podejście to niezbyt etyczne hodowanie dłużników. Z obiecywanym przez polityków przyjaznym państwem nie ma wiele wspólnego.