A najlepiej kupować, gdy leje się krew...
Na krakowskim rynku wtórnym ceny transakcyjne mieszkań wzrosły w ciągu roku o ponad 5 proc. Drożej jest także we Wrocławiu, Gdańsku i Poznaniu. W Warszawie właściwie bez zmian. Część analityków wieszczy kolejne, choć niewielkie, podwyżki. Inni są ostrożni, mówiąc, że być może to jedynie przejściowa korekta cen.
Trzeba sobie zadać pytanie, co musiałoby się stać, by mieszkania jeszcze staniały albo przynajmniej przestały drożeć. Po pierwsze, podaż musiałaby gwałtownie wzrosnąć, a popyt – gwałtownie się załamać. Takich przesłanek nie ma. Deweloperzy sprzedają więcej mieszkań, niż wprowadzają na rynek. Do zakupu ma zachęcać program dopłat „Mieszkanie dla młodych". Część firm układa cenniki pod jego dyktando. Oferta mieszkań kurczy się w całym kraju, choć ruszają budowy kolejnych osiedli.
Chętnych do kupowania nie brakuje. Gospodarka powoli, bo powoli, ale jednak rośnie, a kredyty hipoteczne są nadal dostępne dzięki niskim stopom procentowym. Z całą jednak pewnością przy tak głęboko zróżnicowanym rynku nieruchomości, z drogimi metropoliami z jednej strony i prowincją z drugiej, stawianie tezy, że teraz wszędzie będzie już tylko drożej, wydaje się lekkomyślne. Mieszkania nadal tanieją w Białymstoku, Gorzowie Wielkopolskim, a także w Łodzi. I tam końca tendencji spadkowej nie widać. Trudno więc mówić o boomie na rynku nieruchomości. Wciąż jesteśmy na to za biedni.