Rz: Polacy przestali naprawiać zepsuty sprzęt. Co roku z rynku znika mnóstwo serwisów sprzętu elektronicznego, zakładów zegarmistrzowskich, szewskich czy punktów naprawy mebli.
Andrzej Sadowski:
To miara wzrostu dobrobytu i dostępności dóbr. W czasach PRL wszystko to, co udało nam się wystać w kolejkach, naprawialiśmy aż do granic eksploatacji. Stąd przed 1989 rokiem nie było w Polsce żadnych cmentarzysk samochodów. One pojawiły się dopiero w III RP. Dziś nie musimy niczego eksploatować do końca. Co jakiś czas kupujemy urządzenia nowszej generacji, bo po prostu nas na to stać. Ponadto duża konkurencja na rynku powoduje, że zakup nowego sprzętu jest czasami bardziej opłacalny niż naprawa starego modelu.
A może dzisiejszy sprzęt masowej produkcji jest gorszej jakości i po prostu szybciej się psuje?
Pewnie tak. Dawniej sprzęt naprawdę służył latami, nawet bez napraw. Dzisiejsze masowe produkty rzeczywiście tworzone są na określony czas eksploatacji, a później po prostu przestają działać. Jednak tam, gdzie działa wolny rynek, przy każdej wymianie sprzętu dostajemy coraz lepszy model za coraz mniejsze pieniądze. Sprzęt ten ma więcej funkcji i lepiej rozwiązuje stawiane przed nim zadania. Oczywiście, o ile potrzebujemy z tych nowych funkcji korzystać.