Pierwsza jaskółka?

Jak dowodzą badania, polski przedsiębiorca przez ponad miesiąc w roku zajmuje się wyłącznie biurokratycznymi obowiązkami. Zamiast prowadzić i rozwijać swój biznes, tworzyć nowe miejsca pracy – skupia się na wypełnianiu setek formularzy, zestawień, raportów oraz na bieganiu po urzędach. Traci pieniądze, opłacając prawników i doradców; ogarnięcie „radosnej twórczości" legislacyjnej dotyczącej działalności firm przekracza bowiem możliwości zwykłego człowieka. Czy można zmienić tę ponurą rzeczywistość?

Publikacja: 15.07.2014 07:20

Red

W 25-letniej działalności Pracodawców Rzeczypospolitej Polskiej jedna rzecz jest niezmienna – uporczywe, stanowcze i konsekwentne domaganie się prawa, które nie krępowałoby działalności gospodarczej. Dlatego też takie decyzje, które realnie sprzyjają rozwojowi firm i ułatwiają życie przedsiębiorcom – zasługują nie tylko na uznanie, lecz także na popularyzację, w nadziei, że posłużą za pozytywny wzorzec.

Przykładem takich właśnie decyzji jest niedawny wniosek Urzędu Kontroli Elektronicznej, by częściowo uwolnić rynek dostępu do Internetu. Należy dodać, że propozycja ta jest inicjatywą własną Urzędu. To bardzo rzadki – by nie rzec: odosobniony – przypadek, toteż tym bardziej zasługuje na pochwały. Może będzie pierwszą jaskółką, zwiastującą „wiosnę przedsiębiorczości", pozbawioną legislacyjnych nonsensów?

W 2006 roku UKE wprowadził przepisy, zgodnie z którymi operator dominujący musiał hurtowo odsprzedawać swoją infrastrukturę konkurentom. Operatorem dominującym była wtedy Telekomunikacja Polska, która miała ok. 80% udziału w rynku dostępu do Internetu. Teraz Urząd chce częściowo cofnąć decyzję sprzed 8 lat i na terenie 76 gmin (głównie dużych miast) zrezygnować z tej regulacji. Argumentuje, że tam konkurencja już jest bardzo silna. Udział Orange Polska (czyli dawnej TP) spadł poniżej 30%, a główną siłą są telewizje kablowe. UKE chce także, by uwolnienie rynku stało się impulsem do inwestowania w nowoczesne łącza światłowodowe. Są one bowiem niezbędne do tego, abyśmy mogli wyrwać się z internetowej „Europy B".

Propozycja UKE zasługuje na uznanie z kilku powodów. Przede wszystkim wyzwoli łańcuch procesów korzystnych dla całej gospodarki. Najpierw możemy spodziewać się inwestycji operatorów w infrastrukturę, co pobudzi całą branżę i stworzy nowe miejsca pracy. Później spadku cen usług; powinno to zwiększyć popyt na usługi internetowe oraz te dostarczane przez Internet. To z kolei może się przełożyć na rozwój przedsiębiorczości i nowe miejsca pracy – także dla młodego pokolenia, które dopiero szuka swojego miejsca na rynku pracy. Namawiamy przecież wchodzących w życie zawodowe ludzi do tworzenia własnych firm. Wielu z nich tworzy start-upy na bazie dostępu do sieci. Uwalniając rynek dostępu do Internetu, budujemy im więc sprzyjające środowisko.

Już kilka lat temu Broadband Commission for Digital Development (agenda utworzona przez UNESCO i Międzynarodową Unię Telekomunikacyjną) wskazywała, że inwestycje w światłowody są najbardziej efektywne z punktu widzenia makroekonomicznego – zaraz za dostępem do bieżącej wody i elektryczności. W Niemczech 36 mld euro zainwestowane w sieci szerokopasmowe zwróciło gospodarce 23 mld jeszcze w trakcie ich budowania. Pośrednie korzyści szacowane są zaś na 137 mld euro. Dane te pokazują, że propozycja UKE ma znaczenie nie tylko dla sektora telekomunikacyjnego, lecz także dla całej polskiej gospodarki.

Na razie projekt deregulacji objął 76 gmin. A może by pójść dalej? Może sukcesywnie wprowadzać deregulację wszędzie tam, gdzie istnieje realna konkurencja? Uproszczenia przepisów wymaga jednak nie tylko telekomunikacja. Postawa UKE powinna stać się inspiracją dla innych regulatorów.

W dłuższej perspektywie takie złagodzenie regulacji znacznie podniosłoby nasz PKB. Według badań Organizacji Współpracy i Rozwoju (OECD), przeprowadzonych wśród 24 państw, Polska najbardziej skorzystałaby na deregulacji rynku produktów i usług – bardziej nawet niż słynąca z zakazów i nakazów Japonia. Gdyby regulacje w najważniejszych sektorach gospodarki zostały rozluźnione, wówczas – zdaniem wielu ekspertów – wzrosłaby wydajność, a wraz z nią polski PKB wzrósłby o 14% w 10 lat.

Kroki deregulacyjne są też szansą dającą wiele bezpośrednich i pośrednich korzyści dla gospodarki. Firmy, uwolnione od biurokratycznego balastu, miałyby więcej czasu na prowadzenie biznesu. Mogłyby skoncentrować się na poszukiwaniu innowacyjnych rozwiązań czy na ekspansji zagranicznej. Mniej biurokracji to też mniejsza korupcja. Im więcej bowiem przepisów – zwłaszcza tych niejasnych i mało precyzyjnych – tym więcej pojawia się okazji do przekupstwa. I na końcu można się spodziewać także spadku cen jako efekt konkurencji – na czym zyskamy wszyscy, jako konsumenci.

Działalność gospodarczą w warunkach nadmiernej i nierzadko bezsensownej regulacji można porównać do jazdy samochodem z zaciągniętym hamulcem ręcznym. Ciężko jest ruszyć, a jak już się uda, to mimo wysokich obrotów i tak jedziemy dużo wolniej. Na dodatek oczywiście wyprzedzają nas inne auta. W czasach globalizacji polska gospodarka musi rywalizować ze wszystkimi krajami. Im mniej niepotrzebnej biurokracji, tym większe mamy szanse na sukces. Dlatego wszelkie próby uwolnienia naszej gospodarki należy ocenić pozytywnie. I mieć nadzieję, że będą wzorem dla innych urzędów i decydentów. Taką pierwszą jaskółką...

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację