Czy faktycznie przy deflacji świat się zawali? Niekoniecznie. Co więcej, nie wszyscy ekonomiści traktują deflację jako potwora, który pożre gospodarkę. W jednym z uniwersytetów szwajcarskich pracuje Frank Hollenbeck, który pisze: "Obecnie ukazuje się mnóstwo artykułów ostrzegających przed oczywistą klęską gospodarczą, która nastąpi, gdy deflacja pojawi się nawet na krótką chwilę. Mówi się, że to potworne zjawisko trzeba za wszelką cenę pokonać za pomocą pras drukarskich. Oczywiście prawdziwym celem wzbudzania lęku przed deflacją jest umożliwienie rządowi ciągłych kradzieży przez obniżanie wartości pieniądza. Każdy wydrukowany dolar stanowi podatek rządowy od środków pieniężnych".
Zamiast dolara do tego cytatu można wstawić euro czy złotego. Przypomnijmy sobie rozmowę Belka-Sienkiewicz. W końcu za co miałby NBP kupić obligacje rządowe, jak nie za świeżutko wydrukowane banknoty. Niechęć rządu do deflacji jest oczywista, bo na deflacji tracą dłużnicy, a rząd jest największym dłużnikiem w Polsce. Wartość długu nie obniża się, natomiast mogą maleć dochody. Już pojawiają się ostrzeżenia, że niska inflacja jest fatalna dla budżetu, bo wpływy są mniejsze, a dług trzeba spłacać.
Chris Casey, finansista i autor tekstu na blogu mises. org polemizuje z poglądem, że w warunkach deflacji ludzie spodziewają się dalszego spadku cen, więc mniej kupują w oczekiwaniu na ten spadek, wyżej zaś cenią posiadany pieniądz, który wolą zachomikować bez obawy o utratę wartości. W sumie popyt spada a wraz z nim wzrost gospodarczy. Otóż, po pierwsze, nie można wstrzymywać się z zakupami w nieskończoność. Po drugie, popatrzmy na produkty technologiczne. Dla wielu ludzi wartość iPhone'a kupionego dziś jest większa niż oszczędność wynikająca z odłożenia jego zakupu o sześć miesięcy, mimo że z pewnością będzie wówczas tańszy. Wiadomo, że ceny komputerów, elektroniki użytkowej i wielu innych produktów będą spadać, a jednak ludzie je kupują. Aktualnie jest całkiem prawdopodobnie, że ceny niektórych surowców i żywności także się obniżą, ale czy to oznacza, że nikt ich dziś nie kupuje? W warunkach deflacji nie znikają też zyski przedsiębiorstw (to drugi argument antydeflacjonistów). Sprzedają swoje produkty po niższych cenach, ale mają też i niższe koszty.
Przez kilka miesięcy będziemy mieli zapewne niższe ceny niż rok temu, z czego należy się tylko cieszyć, bo dzięki temu nawet groszowe podwyżki płac nabierają realnej wartości. Deflacja nie oznacza recesji. Ekonomiści z Federalnej Rezerwy w 2004 roku zanalizowali okresy deflacji w gospodarce amerykańskiej i stwierdzili, że tylko w przypadku lat 1929-34 deflacja powiązana była z depresją. W XIX wieku gospodarka USA wielokrotnie przeżywała okresy deflacji i świetnie się rozwijała, rosła produktywność, realne wynagrodzenia i faktyczny produkt krajowy.
Pogląd Hollenbecka, że straszą deflacją ci, którzy zarabiają (łatwo) na wzroście cen, ma ręce i nogi. Obok polityków, rządu, części ekonomistów bankowych, są wśród nich dziennikarze. W końcu gdy tekst straszy lepiej sprzedaje się, niż gdy opowiada, że wszystko jest OK, prawda?