Nie dość, że kwota jest rekordowa, to jej duży wzrost może dziwić, zwłaszcza że zaledwie ?kilka miesięcy temu państwo zabrało ponad 150 mld zł ?z otwartych funduszy emerytalnych. Rząd mydlił nam oczy, przekonując, ?że zagarnięcie tych miliardów rozwiąże problemy systemu emerytalnego ?w Polsce. Teraz  widzimy je ?w całej okazałości.

Wiadomo nie od dziś, że państwo, aby sprawnie wypłacać świadczenia, musi kombinować. Zazwyczaj sięgano do budżetu, ale nazywano to pożyczką, aby tych kwot nie było widać w deficycie sektora finansów publicznych. Rządzący brali też całymi garściami z Funduszu Rezerwy Demograficznej, który miał być  ostatnią deską ratunku ?w sytuacji, gdy składki od pracujących Polaków nie pokryją świadczeń emerytalnych. W praktyce już od kilku lat próbuje się w ten sposób ratować tonący okręt.

W zdrowym systemie emerytalnym rządowa pomoc w postaci dotacji z budżetu państwa powinna być ostatecznością. System powinien finansować się ze składek osób pracujących. ?W przyszłym roku Ministerstwo Finansów zakłada optymistycznie, że więcej Polaków będzie miało pracę, będziemy więcej zarabiać, więc składki do ZUS będą znacznie wyższe niż w latach poprzednich, ale i tak w emerytalnej kasie zabraknie ponad 47 mld zł. Te pieniądze trzeba będzie pożyczyć, zwiększając dług publiczny.

Minister finansów Mateusz Szczurek nazwał przyszłoroczny plan finansowy państwa trudnym, ale dobrym. Nie wiem, czy dobre jest to, że w niełatwym dla gospodarki momencie pieniądze podatników, zamiast finansować pozwalające nam szybciej gonić Europę inwestycje, w coraz większym stopniu są przeznaczane na tak podstawowe wydatki jak emerytury. To pokazuje, ?jak poważne są problemy systemowe państwa i jak pilne są zarzucone w przedwyborczym szale obietnic naprawdę ważne zmiany. Rozwiązania, jak choćby objęcie składką tych, którzy żyją poza systemem, od lat mamy na wyciągnięcie ręki. Wprowadzenie ich w życie powinno być pierwszym zadaniem polityków, którzy wygrają wybory.