Z pomidorami wszystko jest w najlepszym porządku. Są tanie, ładne i bardzo smaczne. Natomiast z jabłkami i papryką mam same kłopoty. Najpierw, mimo lamentów z powodu rosyjskiego embarga, jabłka trzymały cenę wyższą niż przed rokiem. Uznałem, że jest to wprawdzie złe dla mnie jako konsumenta, ale dobre dla producentów, którzy przynajmniej na zeszłorocznych zapasach i wczesnych tegorocznych odmianach nieźle zarobią, minimalizując straty.
Potem jednak jabłka zaczęły mocno tanieć. Można je kupić za mniej niż dwa złote. Moja reakcja na ten impuls cenowy była podręcznikowa. Zwiększyłem zakupy, z pawlacza zdjąłem mikser oraz sokowirówkę i razem z żoną rzuciliśmy się w wir przetwórstwa owocowego. Po dwóch tygodniach owej działalności słoiki z musem i butelki z sokiem z trudem mieszczą się w piwnicy. Mimo to pracujemy dalej, pamiętając, jaką radość w zimie daje otwarcie takiej domowej konserwy bez konserwantów.
Okazuje się jednak, że moja działalność jest nie tylko wysoce szkodliwa społecznie, ale jest wręcz zdradą stanu. Minister Marek Sawicki wyjaśnił mi bowiem, że kupując jabłka po 1 zł 50 gr, „wspieram Putina i szkodzę polskiemu rolnictwu". Oskarżył on sieci handlowe, że oferując towar po takich cenach, stosują dumping. I zwrócił się do UOKiK o nałożenie surowych kar.
Muszę przyznać, że moja dotychczasowa wiedza o ekonomii rynkowej legła w gruzach. Zawsze uważałem, że zgodnie ze znanym powiedzeniem Frederica Benhama „konsument jest królem" i to on decyduje o relacjach wymiennych. Długie lata nauczałem studentów, na czym polega podstawowe prawo rynku: gdy podaż przewyższa popyt, ceny maleją. Zjawisko to jest korzystne dla królujących na rynku konsumentów, ale także dla producentów, gdyż większa sprzedaż nawet po cenie niższej od całkowitego kosztu jednostkowego (byle tylko wyższej od jednostkowego kosztu zmiennego) pozwala im zminimalizować straty i przetrwać na rynku. Zgadzając się z niedoskonałością rynku, zwłaszcza w tych dziedzinach wytwarzania, gdzie cykl produkcyjny jest długi, dopuszczałem możliwość wsparcia producentów za pomoc sztucznego zawyżania cen. Rozsądek podpowiadał mi jednak, że takie ręczne sterowanie musi być stosowane z umiarem, bo, szkodząc nabywcom, może także – poprzez spadek sprzedaży – zaszkodzić producentom.
Na drugim biegunie cenowym znajduje się papryka. Najpierw na początku sierpnia (mimo gorącego lipca i już po osławionym embargu) jej cena osiągnęła niebotyczny poziom, dwa razy wyższy niż przed rokiem (w znanej sieci handlowej doszła do 16,99 zł za kilogram). Tłumaczyłem to sobie tym, że królowie papryki, nie wiedząc, jak żyć, ograniczyli uprawy foliowe i drożyzna jest spowodowana przejściowym szokiem podażowym. Ale lato dalej było jak dzwon, a papryka taniała powoli. W dniu, w którym pan minister Sawicki zrewolucjonizował teorię mikroekonomii, w cytowanej przez niego sieci handlowej jej cena wynosiła 5 zł 99 gr.