Pokręciły się, pokręciły, a potem pokręciły jakimiś wajchami. W efekcie czego do Polski – a także kilku innych krajów – zaczęło docierać mniej gazu, niż zamawiają, choć Gazprom wszystko dementuje.
Domysłów i hipotez co do przyczyn niezwykłej aktywności krasnoludków pojawiło się całkiem sporo. Wspólnym mianownikiem było przekonanie, że krasnoludki odczuły zrozumiałe oburzenie z powodu bezprzykładnej kampanii oszczerstw, skierowanych na Zachodzie przeciwko Rosji – i postanowiły dać wyraz nieukontentowaniu. Przykręcając lekko wajchę, pewnie po to, by pokazać, że zimą mogą przykręcić ją jeszcze bardziej.
Nie ma co ukrywać: pokazuje to, że sprawy bezpieczeństwa energetycznego trzeba traktować naprawdę poważnie. I nie z typowym dla nas brakiem zdolności do wdrażania długookresowej strategii, którego symbolem są płonne (jak dotąd) nadzieje na masowe wydobycie gazu z łupków.
Problem z bezpieczeństwem energetycznym jest jednak taki, że pojęcie to ma dwa wymiary. Pierwszym jest bezpieczeństwo rozumiane w sposób klasyczny, a więc zabezpieczenie kraju przed możliwością znaczącego zakłócenia dostaw (z jakichkolwiek przyczyn, również politycznych). Drugie znaczenie ma wymiar ekonomiczny. Jest to zdolność do zapewnienia krajowi dostaw energii za umiarkowaną cenę, pomagającą utrzymać konkurencyjność gospodarczą.
Oba cele daje się ze sobą zazwyczaj połączyć długookresowo (a na pewno nie są ze sobą sprzeczne, bo jeśli się jest technicznie nadmiernie uzależnionym od jakiegoś dostawcy, prędzej czy później przekłada się to też na dyktat wyższych cen). Ale problem może pojawić się w krótkim okresie – to, co jest dziś tańsze, niekoniecznie jest na dłuższą metę najbezpieczniejsze.