Jak wiadomo, główną przyczyną tej kiepskiej koniunktury jest kryzys zadłużeniowy, który najpierw Fed, a obecnie EBC próbuje gasić drukowaniem pieniędzy.
Ale są także inne przyczyny. Jedną z nich wskazał Witold Orłowski, nazywając ją „negatywną narracją", czyli pesymistyczną oceną perspektyw gospodarczych. Pesymizm jest słabszy w USA, silniejszy w UE, a najsilniejszy (to już moja subiektywna ocena) w Polsce. Dodałbym jeszcze jedną przyczynę, która z ową „negatywną narracją" może być skorelowana. Od dołka w styczniu 2008 r. (WTI – 44 dolary za baryłkę) cena ropy naftowej praktycznie nieprzerwanie rosła, dochodząc do 116 dolarów w kwietniu 2011 r. i nie spadając do września 2014 r. poniżej 100 dolarów.
Wysokie ceny ropy zawsze wywołują dwa skutki: zwiększanie jej podaży przez pazernych producentów i zmniejszanie popytu ze strony skąpych przetwórców. Oczywiście, skutkuje to załamaniem cen i poszukiwaniem przez nie lokalnego minimum.
Taki dołek przydarza się nam obecnie po raz piąty od 1996 r. i nie wiadomo, na jakim poziomie zniżka cen się zatrzyma. To, że wiedeński szczyt OPEC nie obniżył limitu produkcji (co prawdopodobnie i tak byłoby bezskuteczne, biorąc pod uwagę sytuację rynkową, sprzeczne interesy państw członkowskich oraz rosnący udział państw spoza organizacji w produkcji), sugeruje, że ów zjazd cenowy jeszcze trochę potrwa.
Będzie to mieć pozytywny wpływ na gospodarkę. Zawsze bowiem gdy cena ropy spadała, koniunktura w rozwiniętych krajach się poprawiała, podkręcając, mimo ewentualnych strat eksporterów, dynamikę wzrostu gospodarczego.