30 miliardów złotych – aż tyle planujemy wydać w najbliższym czasie. To o 7 procent więcej niż rok temu. Tak przynajmniej wynika z najnowszego raportu KPMG. Oczywiście to tylko deklaracje, więc rzeczywistość może zweryfikować nasze postanowienia. Biorąc jednak pod uwagę to, co się działo przed świętami w okolicach warszawskich centrów handlowych, weryfikacja może nastąpić chyba tylko w górę. Ponieważ z okien mojej pracy widzę dokładnie otoczenie jednego z nich, wiem, że nie żałowaliśmy pieniędzy w tym roku. Od rana do wieczora wokół centrum jeden wielki korek, nawet na parkingach. Nie dało się ani wjechać, ani wyjechać z okolicy. Domyślam się jednak, że nie tylko w Warszawie tak było. Ponad 15 miliardów trzeba jednak gdzieś wydać.
Kolejne 10 miliardów pójdzie na sylwestra. Szampan będzie się lał strumieniami, a fajerwerki rozświetlą nam niebo. I to porządnie! Chcemy na nie wydać ponad pół miliarda złotych, co jest sumą o jedną piątą wyższą niż w tamtym roku. Widocznie jest co świętować. 2014 chyba nie był taki zły, jak niektórzy się spodziewali. Gospodarka kręci się całkiem nieźle, bezrobocie do najwyższych nie należy. Przyszłość maluje się raczej w kolorowych barwach – przynajmniej według sporej części z nas. Części, która jest coraz większa.
Ten nasz optymizm widać chociażby w planowaniu ferii. Ciężko pracowaliśmy, więc zasługujemy na chwilę wytchnienia. Wydamy na nie o 15 procent więcej niż rok temu. To znaczący wzrost pokazujący, że wielu gospodarstwom domowym naprawdę się poprawiło. Oby w najbliższych latach poprawiało się kolejnym – to takie moje świąteczne życzenie. W tym sezonie dużo więcej osób wyjedzie odpoczywać za granicę. Nie wiem jednak, czy to zasługa tak znaczącej poprawy zasobności naszych portfeli czy może po prostu braku śniegu w Polsce... Mimo wszystko stawiałbym na to drugie.
Ciekawi mnie jednak co innego. Ile z tych wydatków skredytujemy? Chyba dużo. Wydaje się, bowiem, że postawiliśmy sobie za punkt honoru pobić rekord zadłużania się z 2008 r. Bo poziom zeszłego roku bez problemu przekroczymy. Wtedy banki pożyczyły nam 70 miliardów złotych kredytów konsumpcyjnych. Dane za ten rok, do października, pokazywały już 65 miliardów. Skusiło nas niskie oprocentowanie? Pewnie w jakimś stopniu tak. Ale mam wrażenie, że poczuliśmy się pewniej. Mniej martwimy się o przyszłość, mniej boimy się o utratę pracy. Pewnie też oczekujemy wyższych zarobków. I obyśmy rzeczywiście za rok mogli sobie powiedzieć: zarabiamy więcej. I to nie tylko o wskaźnik inflacji.
Ernest Bodziuch dziennikarz telewizji Polsat News