Przy każdej okazji Ministerstwo Finansów podkreśla, że finanse publiczne są w miarę dobrym stanie. Udaje się nam zbijać deficyt, tak że na koniec 2015 r. spadnie poniżej 3 proc. PKB. A to oznacza, że w 2016 r. wyjdziemy z nałożonej na nas i zmuszającej do oszczędności, procedury nadmiernego deficytu. Jednak im bliżej tej daty, tym mocniej przedstawiciele resortu finansów podkreślają, że zdjęcie procedury nie daje żadnej przestrzeni do poluzowania w polityce fiskalnej. Ba, nawet więcej, bo zamiast zewnętrznej, unijnej procedury, zacznie nas obowiązywać nasza własna reguła wydatkowa. Według niej, każdy dodatkowy wydatek musi mieć swoje dodatkowe źródło dochodów, a każdemu zmniejszeniu dochodów muszą towarzyszyć odpowiednie cięcia po stronie wydatków.
Patrząc z tego punktu widzenia, ministrowi finansów bardzo trudno będzie obniżyć podwyższone stawki VAT, które przyjęliśmy na czas kryzysu. Tym bardziej, że przedłużająca się deflacja zaczyna być coraz groźniejsza dla budżetu. Spadek cen konsumpcyjnych, to słabsze dochody kasy państwa, więc jeszcze trudniej będzie podjąć decyzję o ich pomniejszeniu przez obniżkę stawek. Co prawda data powrotu do 22-proc. VAT zapisana jest w ustawie, ale ustawy zawsze przecież można zmienić. Podobnie sytuacja przedstawia się z zamrożeniem skali podatkowej. Brak waloryzacji kwoty wolnej od podatku, kosztów uzyskania przychodów, czy progu podatkowego (od 2009 r.) powoduje, że oddajemy fiskusowi coraz więcej. Ale nikt nie wyjdzie na ulicę, by przeciwko temu protestować.
Na ulicę nie wypada też wyjść urzędnikom (choć kto wie), których płace są zamrożone już od kilku lat także w efekcie procedury nadmiernego deficytu. Choć premier Kopacz podobno już obiecała im podwyżki (od przyszłego roku), minister finansów znowu zadaje pytanie - skąd mamy wziąć na to pieniądze? Wyższe płace w administracji są tym bardziej zagrożone, że Komisja Europejska wskazuje ich zamrożenie jako jedne z największych źródeł oszczędności w finansach publicznych.
Obym była złym prorokiem, ale na razie wszystko wskazuje na to, że trwające w Polsce już od sześciu lat zaciskanie pasa, wcale szybko się nie skończy.