Dziwnie krótka pamięć, dziwna krótkowzroczność

Choć chcielibyśmy zawsze widzieć inflację w celu NBP, to wiemy, że bank centralny nie powinien ani nawet nie jest w stanie przeciwdziałać każdemu wstrząsowi – piszą w polemice ekonomiści.

Publikacja: 24.02.2015 20:00

Piotr Ciżkowicz

Piotr Ciżkowicz

Foto: Fotorzepa/Piotr Guzik

Czytaliśmy tekst Janusza Jankowiaka („Dziwne straszenie stopami", „Rzeczposspolita" z 17 lutego) z narastającym smutkiem. Spodziewaliśmy się, że wskaże on słabości w naszej argumentacji, kwestionującej zagrożenia dla polskiej gospodarki ze strony deflacji. Zamiast tego, dowiedzieliśmy się o „rozbawieniu" naszego polemisty, według którego nasz tekst („To nie deflacja jest zagrożeniem", „Rzeczpospolita" z 15 lutego) to „kulawiec", a wniosków jakoby z niego płynących „nie sposób rozpatrywać inaczej niż w kategoriach dowcipu".

Prawdziwy mandat RPP

Nasz polemista nie rozprawił się z naszym artykułem, a z tym, czego nasz tekst w ogóle nie dotyczył, tj. z rzekomo zawartym w nim bilansem ryzyka dla inflacji. Niemniej, wywołani zdecydowaliśmy się odpowiedzieć. Poniżej odnosimy się do tych twierdzeń naszego polemisty, które oględnie mówiąc budzą nasze największe wątpliwości.

Wbrew temu, co twierdzi Janusz Jankowiak, mandat RPP nie „opiewa na wypełnianie celu inflacyjnego (2,5 proc.) na zasadzie on-going, czyli ciągłej". Podstawowym zadaniem Rady jest zapewnienie stabilności cen. Przez stabilność cen rozumie się taką ich dynamikę, która nie wywiera negatywnego wpływu na decyzje podejmowane przez uczestników życia gospodarczego, w tym dotyczące inwestycji i oszczędzania.

Dotychczas nie widać śladu negatywnego wpływu deflacji w Polsce na te decyzje. Jedynie niewielkie wahania inflacji po wyłączeniu cen energii i żywności, na które zwraca uwagę nasz polemista, są tego dodatkowym, choć oczywiście niedoskonałym sygnałem. Dynamika cen na poziomie „-1,8 proc.", którą podobno „niebawem będziemy mieli", nie jest lepsza niż „+1,5 proc.". Wbrew sugestiom naszego polemisty, nigdy nie sformułowaliśmy przeciwnej oceny.

Choć chcielibyśmy zawsze widzieć inflację w celu, to wiemy, że bank centralny nie powinien ani nawet nie jest w stanie przeciwdziałać każdemu wstrząsowi, który ją wypycha poza przedział odchyleń od celu. Ograniczona zdolność banku centralnego do oddziaływania na dynamikę cen bierze się chociażby z opóźnień występujących między jego decyzjami odnośnie do stóp procentowych a uwidocznieniem się skutków zmian stóp w gospodarce.

Deflacja w Polsce swoje dno ma osiągnąć za miesiąc. Obniżki stóp procentowych najsilniej wpływają na inflację po sześciu, ośmiu kwartałach. Na marginesie, sześć kwartałów temu Janusz Jankowiak prognozował powrót inflacji do celu już w 2014 r., „a w niektórych miesiącach nawet jego przestrzelenie".

Według wielu bankierów centralnych podstawową lekcją z globalnego kryzysu powinno być wydłużenie horyzontu w polityce pieniężnej daleko poza osiem kwartałów. Uważają oni, że bez tego banki centralne nadal będą się przyczyniać do niestabilności na rynkach finansowych, która zagraża stabilności cen. Nie znamy natomiast żadnego bankiera centralnego, który postulowałby jakiekolwiek skrócenie tego horyzontu (nie mówiąc o jego skróceniu do miesiąca lub dwóch).

Wbrew twierdzeniu naszego polemisty, nie istnieje czysto popytowa część koszyka CPI. Taką częścią nie jest więc omawiana przez niego inflacja po wyłączeniu cen energii i żywności. Kształtowanie się każdej z cen jest wypadkową zmian w popycie i podaży, a skala tych zmian nie jest stała.

Gdyby istniał szeroki agregat cen zależnych wyłącznie od popytu, banki centralne miałyby mniej dylematów przy definiowaniu celu inflacyjnego, jak i mniej problemów z jego realizacją. Na razie jednak, jeśli bank centralny ma pełną kontrolę nad jakimiś cenami, to chyba jedynie we własnej stołówce (a i tego nie jesteśmy pewni).

Scenariusz na serio

Nasz polemista uważa, że nie można „serio traktować" scenariusza powrotu stóp procentowych w Polsce do 4,75 proc., a w konsekwencji nie warto „pochylać się nad tym, co znaczyłoby [to] dla gospodarki w kontekście zadłużenia, podmiotów gospodarczych, obywateli, państwa wreszcie". W 2006 r., kiedy przedstawiciele NBP ostrzegali przed możliwym gwałtownym wzrostem rat kredytów we frankach w następstwie osłabienia się złotego, ich obawy również były bagatelizowane. Twierdzono, że są one bezzasadne, bo złoty się wtedy umacniał.

4,75 proc., które dla naszego polemisty są „żartem", odpowiadają ocenom niektórych członków FOMC odnośnie do przeciętnego poziomu stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych w dłuższym okresie (po korekcie o różnice w celu inflacyjnym między Polską a USA). Są też spójne ze wzrostem nominalnego PKB nieprzekraczającym 4,75 proc. Żeby więc 4,75 proc. było niemożliwe, tempo wzrostu produktu potencjalnego w Polsce musiałoby na trwałe spaść z obecnych około 3 proc. poniżej 2,25 proc. albo inflacja już nigdy nie mogłaby przekroczyć 1,75 proc. (ewentualnie różnica między przeciętnym oprocentowaniem kredytów a depozytów musiałaby na zawsze wzrosnąć o około 1 pkt proc.).

Nasz polemista twierdzi, że „spread na stopach między Polską a strefą euro NIGDY już nie wróci do poziomów sprzed kryzysu". Tyle tylko, że zarówno przed kryzysem, jak i teraz wynosi on mniej więcej tyle samo, czyli około 2 pkt proc. Według naszego polemisty spread ten mógłby wzrosnąć „wyłącznie w następstwie ostrego wzrostu oczekiwań inflacyjnych w Polsce lub kryzysu finansowego". Nie zauważa, że w związku z niepełną mobilnością kapitału ważną determinantą spreadu jest różnica w tempie wzrostu gospodarki między Polską a strefą euro.

To pominięcie pozwala mu twierdzić, że długie utrzymywanie niskich stóp w Polsce jest receptą na ograniczenie ryzyka wystąpienia boomu kredytowego po naszej akcesji do strefy euro. Tymczasem, jeśli globalny kryzys finansowy silniej obniżył długofalowe tempo wzrostu w strefie euro niż w Polsce, to zastosowanie się do recepty naszego polemisty zmniejszyłoby ryzyko boomu po akcesji tylko dlatego, że zafundowalibyśmy sobie taki boom (i następnie kryzys) przed nią. Boom po boomie występuje bardzo rzadko.

Andrzej Rzońca jest członkiem Rady Polityki Pieniężnej, Piotr Ciżkowicz jest adiunktem SGH

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację