Zobaczcie zresztą sami. Tocqueville opisuje rozwiązanie parlamentu w 1848 r. „»Opuszczać rząd, porzucać w takich okolicznościach swoich politycznych przyjaciół [...] to nikczemność«. [...] większość tych ludzi poczuła się dotknięta nie tylko w swoich politycznych przekonaniach, lecz w najczulszych punktach prywatnego interesu. Zdarzenie obalające gabinet wystawiało na szwank to fortunę jednego, to posag córki drugiego, to znów karierę syna jeszcze innemu. Dzięki temu trzymano ich w garści prawie wszystkich. Większość z nich nie tylko poszła w górę dzięki sprzedajności, ale rzec można wręcz z niej żyła; żyła z niej ciągle jeszcze i spodziewała się żyć nadal...".
Zamierzchła historia? Spójrzmy zatem na wypowiedź sprzed kilku dni. „Niektórzy działacze traktowali działalność publiczną nie jako mającą na celu dobro wspólne, ale jako płaszczyznę do polepszania sytuacji ekonomicznej swojej rodziny czy bliskich. Mówimy o tysiącach osób, które z rekomendacji PiS uzyskały mandat na różnych szczeblach samorządu i które potencjalnie mogą ulegać takiej pokusie" – stwierdza wpływowy senator... z tej partii.
Ta opinia to zapewne refleksja po partyjnym kongresie. Przyjęto na nim uchwałę zwalczającą nepotyzm w szeregach Zjednoczonej Prawicy. Czy takie hurr-durr partyjnych aktywistów, niemające żadnej mocy prawnej, nie przykrywa ważniejszego problemu? Nepotyzm to tylko jedna z bolączek naszego życia publicznego. Znacznie poważniejszą jest klientelizm. Układ nieformalnych zależności typu ekonomiczno-politycznego, w ramach których wpływowy decydent polityczny (lub zasobny dysponent dóbr ekonomicznych) – (patron) roztacza opiekę nad osobą (lub grupą społeczną) – (klientelą) w zamian za poparcie polityczne.
Klientelizm to pojęcie stare jak świat. Historycy trafnie zauważyli, że był jedną z przyczyn rozkładu polskiego parlamentaryzmu w XVIII w. Sejm nie przejmował się zdaniem poszczególnych szlacheckich posłów, lecz tak naprawdę humorami ich politycznych patronów, którzy faktycznie trzęśli dawną Rzeczpospolitą. Szeregowy poseł mógł co najwyżej strzępić język, chwaląc swego pryncypała.
W zamian dostawał rozmaite apanaże, tytuły czy wprost gotówkę. W takim systemie nie było miejsca dla posłów, którzy zbuntowali się przeciwko swoim mocodawcom. Zniknęliby po prostu z życia publicznego. Czy czegoś nam to nie przypomina?