Badania za I kwartał wykazały, że z jednej strony banki obniżały marże kredytowe, a z drugiej istotnie podniosły pozaodsetkowe koszty kredytu, czyli głównie opłaty i prowizje.
Pożyczki gotówkowe i ratalne zawsze należały do najdroższych w bankowym „portfolio", ale ich oprocentowanie nie może być wyższe niż czterokrotność stopy lombardowej. Ta spadła do poziomu 2,5 proc., co oznacza, że łączne oprocentowanie nie może być wyższe niż 10 proc.
I tak jest. Z danych Comperia.pl wynika, że średnie oprocentowanie nominalne kredytu gotówkowego na 10 tys. zł spadło do 9 proc. ( jeszcze jesienią ubiegłego roku było to ponad 13 proc.), ale za to wykres pokazujący prowizję pobieraną od takiej pożyczki radośnie idzie w górę i średnia przekracza już 7 proc. ( w opcji pożyczki bez ubezpieczenia będzie jeszcze wyższa).
Czyli jak tak dalej pójdzie, to prowizja będzie wyższa od oprocentowania, a w niektórych bankach już tak jest. Kilka poszło jeszcze dalej i oferuje kredyty gotówkowe z oprocentowaniem 0 proc., ale tu prowizje bywają nawet dwucyfrowe.
Zresztą na brak kreatywności w polityce marketingowej zachęcającej klientów do zaciągania pożyczek sektor bankowy nigdy nie narzekał. W zależności od sezonu reklamy przypominają nam, że kredyt można wziąć na prezenty świąteczne, PIT, wakacje, rower, remont mieszkania itd. A z ostatniego sondażu wykonanego na zlecenie Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor dowiadujemy się, że część ankietowanych kredytem zamierza sfinansować... zabiegi medycyny estetycznej. Z punktu widzenia banków to wszystko jedno, na co klient wyda pieniądze – byle zaciągnął kredyt i spłacił go w terminie.