Danuta Walewska
Paradoks także wywodzi się z greki. Sytuacja, w której znalazł się rząd premiera Aleksisa Ciprasa, paradoksalnie wynika z kardynalnego błędu, jaki popełnił: zbytnio pospieszył się do władzy. Gdyby przywódcy Syrizy wykazali się większą cierpliwością i poczekali choćby do jesieni, objęliby rządy w państwie z dużo bardziej zaawansowanymi reformami i lepszą sytuacją gospodarczą.
Rząd Antonisa Samarasa z Nowej Demokracji już zaczynał wprowadzać prorozwojowe zmiany. Był o krok od przekazania niemieckiemu Fraportowi zarządzania regionalnymi lotniskami i sprzedaży chińskiemu Cosco nabrzeża w Pireusie. Byłyby z tego miliardy euro, tak potrzebne chociażby do uregulowania długu wobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Pomyślne były też wszystkie prognozy gospodarcze: wzrost PKB w tym roku miał wynieść 2,5 proc., a w 2015 – 3,5 proc, zaczęło też spadać bezrobocie. Tyle że Cipras, Warufakis i ich Syriza spieszyli się, wierząc w magię swojej świeżości i społecznego poparcia.
A teraz poparcie wyraźnie spada. Dlatego wyjściem dla rządu Ciprasa nie są już nawet przedterminowe wybory, bo nie ma żadnej gwarancji, że Syriza je wygra. Gdyby premier miał taką pewność, już by je rozpisał. Społeczeństwo jest podzielone znacznie mocniej niż wtedy, gdy Syriza wygrywała wybory. Na niekorzyść obecnego rządu działa i to, że cokolwiek dotychczas zrobił, miało opłakane skutki. A kiedy ktokolwiek próbował udowodnić Ciprasowi, że nie ma racji i podejmuje błędne decyzje, ten zaczynał krzyczeć. Pomysł na rządzenie miał taki: obrażać się na wierzycieli, nieustannie korzystając ze strumyka pieniędzy, jaki płynął do Grecji.
To, czego dzisiaj potrzebuje Grecja, to „szok optymizmu"– uważa negocjator rządu w Atenach Euklid Cakalotos. Jego zdaniem byłoby nim zapewnienie, że kraj na zawsze pozostanie w strefie euro. Tylko że akurat takie zapewnienie mogą sobie zafundować jedynie sami Grecy.