Wszak nie przebrzmiały jeszcze echa ostatnich problemów z dostawami energii elektrycznej i dyskusji nad bezpieczeństwem energetycznym kraju. Można oskarżać bogate grupy energetyczne, że wykorzystują ostatnie wydarzenia do zabezpieczenia własnych interesów, ale może to rzeczywiście jest właściwy czas, by podjąć konkretne decyzje dotyczące przyszłości polskiej energetyki.
Ile chcemy mieć energii odnawialnej w miksie energetycznym i jak długo chcemy polegać na rodzimym węglu – to jest kwestia decyzji, a decyzja ta należy do polskiego rządu. Wciąż otwarte pozostaje też pytanie, czy bardziej opłaca się inwestować w nowe elektrownie i utrzymywać je w gotowości dzięki specjalnym dotacjom czy też liczyć się z ryzykiem niedoboru energii w systemie w krótkich okresach. Jeśli rząd deklaruje, że stawia na bezpieczeństwo energetyczne, i zapewnia, że podstawą krajowej energetyki jeszcze przez długie lata będzie węgiel, to musi się liczyć z tym, że inwestorzy wyciągną ręce po dodatkowe wsparcie. Zwłaszcza gdy inwestycje w nowe siłownie opalane węglem nie będą spinać się finansowo z uwagi na taniejącą energię elektryczną czy antywęglową politykę Unii Europejskiej. Jak mocno w obecnych warunkach straciły na wartości aktywa węglowe, świadczy potężny odpis dokonany niedawno przez Polską Grupę Energetyczną, sięgający niemal 9 mld zł.
Ewentualne wsparcie energetyki konwencjonalnej może wiązać się z wątpliwościami ze strony Brukseli. Ale znów jest to kwestia decyzji. Podobnej do tej, którą rząd podjął w przypadku wsparcia śląskich kopalń i której broni teraz w Komisji Europejskiej. Jeśli decyzje są racjonalne, a argumenty nienaciągane (a z tym niestety bywa różnie), to nie powinniśmy się bać unijnych urzędników. A na koniec za wszelkie dotacje i tak zapłacimy wszyscy – w rachunkach za prąd.