Tak rewizję prognoz dla globalnej gospodarki tłumaczył w tym tygodniu Maurice Obstfeld, główny ekonomista MFW.
Choć waszyngtońska instytucja podkreśliła, że na turbulencje narażone są głównie tzw. gospodarki wschodzące, do których należy też Polska, zastrzegła, że akurat kraje naszego regionu nie mają powodów do obaw. W otoczeniu zewnętrznym najważniejsza jest dla nich koniunktura w strefie euro, która pozostaje – na tle poprzednich lat – dobra. Podobną tezę postawił we wtorek prezes NBP Marek Belka, pytany o to, czy polskiej gospodarce grozi spowolnienie.
Na pierwszy rzut oka tę diagnozę unieważnia sierpniowe załamanie niemieckiego eksportu – bo trudno inaczej określić spadek jego wartości o ponad 5 proc. w ciągu miesiąca. Ten oraz kilka innych publikowanych ostatnio wskaźników sugerują, że nadreńska gospodarka słabnie pod wpływem pogorszenia koniunktury w Chinach, które są dla niej jednym z kluczowych rynków zbytu. A skoro niemal jedna trzecia polskiego eksportu trafia do Niemiec – i często są to komponenty do towarów eksportowanych dalej – może się wydawać, że i polska gospodarka jest skazana na zadyszkę.
Na szczęście miesięczne dane często dają fałszywy obraz rzeczywistości. Tak jest i tym razem. Niektóre ze wskaźników koniunktury w Niemczech – np. nastroje przedsiębiorców – wciąż są optymistycznie. Może to wynikać z faktu, że motorem nadreńskiej gospodarki w ostatnich latach nie jest już eksport, tylko popyt wewnętrzny. Dodatkowo negatywne skutki mniejszego zainteresowania niemieckimi – i unijnymi – towarami kompensuje w dużej mierze przecena surowców, których Europa jest importerem. A gdyby nawet problemy handlowe Niemiec okazały się trwałe, oznaczałyby zapewne osłabienie euro, co byłoby dla europejskiej gospodarki kolejnym bodźcem.