Potem udawano ją tylko, sprzedając niewielkie pakiety akcji w ramach fikcyjnego akcjonariatu obywatelskiego. Od kilku lat nawet przestano udawać. Ani rzekomo neoliberalna Platforma Obywatelska, ani narodowo-konserwatywne Prawo i Sprawiedliwość nie mówią już o prywatyzacji.
Przeciwnie. W hasłach i praktyce coraz częściej pojawia się nacjonalizacja schowana pod słowem polonizacja. Polonizacja oznacza odwrócenie prywatyzacji. Odkupienie w mniej lub bardziej rzetelny sposób prywatnych udziałów w firmach. Państwowa Enea znacjonalizowała Bogdankę, PZU kupiło Alior Bank i zapowiada dalsze transakcje. Profesor Grażyna Ancyparowicz liczy, że wraz z całkowitą likwidacją OFE, rząd przejmie kontrolne udziały w bankach i innych spółkach giełdowych. Zbigniew Ziobro, poseł z Kielc, zapowiada, że odkupi tamtejsze kamieniołomy od syndyka firmy, która zbankrutowała.
Stało się oczywiste, że sektor publiczny w Polsce jest i przez wiele dziesiątków lat będzie większy niż w innych państwach Unii Europejskiej. Oznacza to równocześnie, że w trakcie doganiania wyżej rozwiniętych państw biegniemy z kulą u nogi. Sektor państwowy nie kieruje się efektywnością i zyskiem, tylko licznymi innymi celami – płacowym dobrobytem pracowników, maksymalizacją zatrudnienia, pomysłami aktualnych ministrów. Kiedy państwowa firma jest na plusie, nikt już nie sprawdza, czy plus jest duży, czy mały, i jaka jest skala utraconych korzyści.
Z zainteresowaniem przeczytałem niedawno opracowanie dwóch szwedzkich ekonomistów Daga Dettera i Stefana Fölstera związanych z sektorem publicznym, którzy kierując się realistyczną oceną sytuacji, piszą, że nie wielkość sektora publicznego, lecz jakość zarządzania jest problemem. Pokazują także, jak sektor publiczny zorganizować. Gdyby w efekcie gigantyczne aktywa państwowe, w tym spółki, infrastruktura, ziemia i lasy, dały zwrot z posiadanego majątku o 1 punkt procentowy wyższy, co jest absolutnie możliwe, rządy na świecie miałyby do dyspozycji 750 miliardów dolarów. W Polsce byłoby to około 10 miliardów złotych rocznie, za każdy punkt więcej. Tych punktów z pewnością mogłyby być ze dwa albo trzy.
Na prywatyzację nie ma co liczyć. Dlatego jednym z zadań opozycji powinno być konsekwentne sprawdzanie i regularne podawanie do publicznej wiadomości, jak pracuje majątek publiczny, czy kula u nogi rośnie czy maleje. Wynik ostatnich wyborów pokazuje, jak ludzie mogą być wściekli, kiedy uświadomią sobie, że ktoś wyjmuje im pieniądze z kieszeni. To powinien być precedens, a nie wyjątek.