Zdaniem Międzynarodowej Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju w przyszłym roku czeka nas nieznaczne spowolnienie - nasz produkt krajowy brutto wzrośnie o 3,4 proc. Jak na warunki europejskie, to i tak bardzo dużo. Jak na polskie potrzeby, a przede wszystkim jak na nasz potencjał gospodarczy, to o wiele za mało. Przy tym OECD zakładała jeszcze pięć miesięcy temu, że będzie to bardziej imponujące 3,7 proc.

Przy tym oczekiwania ekonomistów OECD wobec naszej gospodarki są wyższe, niż jest to np. w przypadku Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, który przewiduje wzrost polskiego PKB w 2016 r. już tylko o 3,3 proc., o 0,1 pkt proc. mniej niż w swojej wiosennej prognozie. Te gorsze wyniki osiągamy przy poprawie sytuacji na rynku pracy oraz braku zagrożeń ze strony istotnych czynników zewnętrznych, które mogłyby spowodować np ucieczkę aktywów. To raczej nam nie grozi. Program nowego rządu jest już znany i rynków finansowych jakoś nie wystraszył.

OECD uważa, że naszą wielką szansą są duże inwestycje infrastrukturalne realizowane ze wsparciem funduszy europejskim. EBOR jednak wskazuje, że w tych inwestycjach są opóźnienia. Że firmy „łapią" unijne pieniądze, a potem, tak jak chociażby w przypadku bydgoskiej Pesy, nie potrafią sobie poradzić z zamówieniami, więc kontrahentom grozi utrata dofinansowania.

Z pewnością w przyszłym roku dojdzie do umocnienia waluty amerykańskiej, co zaowocuje zwiększeniem opłacalności polskiego eksportu. Z pewnością także utrzymają się niskie ceny paliw, a więc nastąpi spadek cen energii, co powinno zaowocować wzrostem opłacalności produkcji. Byłoby dobrze, gdyby tych zysków, na które czekaliśmy tyle lat, nie przejeść. To może być trudne, bo w kolejnych firmach pojawiają się już ostre roszczenia płacowe, które – jeżeli zarządy się ugną – mogą być początkiem końca koniunktury w firmach.