Odpowiedź zawarta jest w opublikowanym kilka dni temu przez Pracodawców RP raporcie monitoringu legislacji pt. „Podsumowanie VIII kadencji Sejmu RP". Uprzedzam! Jego lekturę można rozpocząć wyłącznie, jeśli ma się pod ręką zapas ziółek na uspokojenie. Kluczowe ustawy nowelizowane po kilkadziesiąt razy, kardynalne błędy i łamanie przepisów o legislacji. Nie da się tego po prostu czytać na spokojnie.
Bulwersujące jest to, że wiedza o fatalnym stanie legislacji jest powszechna od lat. Ale poprawy jak nie było, tak nie ma. Jak ulał pasuje tu powiedzenie Stefana Kisielewskiego. „To, że jesteśmy w d..., to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać".
Polskie prawodawstwo trzeba wreszcie zmienić. Prawo ma być jasne! Pozbawione absurdów i kuriozalnych wymagań nakładanych na obywateli. Gdy przeglądałem raport, nasunęła mi się pewna myśl. Otóż dawna tradycja budowniczych wymagała tego, żeby w trakcie oddawania do użytku nowego mostu stał pod nim jego konstruktor. Jeśli dopuścił do niedoróbek – waląca się budowla zabierała go ze sobą jako pierwszego.
To samo można zrobić w przypadku przepisów prawa. Każda regulacja powinna być najpierw sprawdzona przez jej autorów. Polityków oraz instytucje, w których funkcjonują – ministerstwa, rząd, Sejm, Senat itd.
Tę zasadę można by nazwać „prawem pierwszej ofiary", czyli „ius primae victimae". Przykład pierwszy z brzegu: sprawa samochodów firmowych wykorzystywanych do celów prywatnych. Fiskus wciąż podejmuje próby ściągania z tego tytułu podatku, bo np. menedżer, jadąc do pracy, podwiózł dziecko do szkoły. To użytek prywatny – za tę benzynę wg fiskusa pracownik powinien zapłacić podatek dochodowy. Albo za połowę, bo w końcu jednak jechał też do pracy. Pomysły na ewidencjonowanie liczby kropel zużytego paliwa doprowadzały przedsiębiorców i ich księgowych do obłędu.