Oznacza przecież, że ciężar długu – relatywnie do dochodów – maleje. I to się w najbliższej przyszłości raczej nie zmieni. Wzrost wynagrodzeń prawdopodobnie będzie jeszcze przyspieszał, a Rada Polityki Pieniężnej, choć w grudniu wróciła inflacja, nie ma powodów, aby spieszyć się z podnoszeniem stóp procentowych.

Kredyty hipoteczne zaciąga się na lata, a nawet dekady, więc teoretycznie tego rodzaju kalkulacje nie powinny mieć dużego wpływu na decyzje kredytobiorców. W praktyce jednak mają, bo oczekiwania na przyszłość kształtują się pod wpływem teraźniejszości. Dziś ta reguła zawodzi. Sprzedaż kredytów hipotecznych w Polsce rośnie, ale coraz wolniej. Według NBP, od początku 2016 r. do listopada zadłużenie gospodarstw domowych z tytułu kredytów mieszkaniowych zwiększyło się o 4,6 proc. W podobnym okresie 2015 r. wzrosło o 6,4 proc.

Co się dzieje? Na pewno rynek kredytowy zaburzył podatek od aktywów bankowych, obowiązujący od lutego. Sprawił, że banki wolą udzielać wysokomarżowych krótkoterminowych pożyczek konsumpcyjnych, niż kredytów hipotecznych. Podobny efekt mają też regulacje, obligujące banki do lepszego dopasowania zapadalności aktywów i pasywów. Spadek skłonności banków do kredytowania nieruchomości to też w pewnej mierze efekt obniżenia wieku emerytalnego. Z ich perspektywy oznacza to bowiem spadek zdolności kredytobiorców do spłaty zobowiązań.

Ale spowolnienie na rynku kredytowym, oprócz przyczyn podażowych, ma też źródła w słabnącym popycie. Z jednej strony to efekt wygaszania programu „Mieszkanie dla młodych". Z drugiej – i to jest paradoks – rekordowo niskich stóp procentowych. Z rynku kredytowego zniknęli ci nabywcy nieruchomości, którzy dawniej woleli zaciągnąć pożyczkę, a gotówkę trzymać na czarną godzinę lub inne cele. Dziś, gdy lokaty bankowe są nieatrakcyjne, wolą pieniądze ulokować na rynku nieruchomości. Dla tych zaś, którzy gotówki nie mają wcale, kredyt stał się niedostępny z powodu coraz wyższych wymogów dotyczących wkładu własnego.