W środku pandemii zastanawiano się, ile lat będzie potrzeba, nim wielkie teatry operowe Europy wrócą do pełnej działalności po przymusowym zamknięciu. Przykład Opery Paryskiej pokazuje, iż może to nastąpić bardzo szybko, mimo że przeżyła ona wręcz podwójny kryzys.
Najpierw był bowiem w Operze Paryskiej wielotygodniowy strajk pracowników, który wygasł tylko dlatego, że po wybuchu pandemii związkowe postulaty stały się mało ważne. Potem, gdy po kolei odwoływano premiery i przedstawienia i walczono z rządem o jakiekolwiek pieniądze dla ludzi, niespodziewanie złożył dymisję dyrektor i wybrany na jego miejsce wcześniej Aleksander Neef musiał szybko przystąpić do pracy.
Po kilku miesiącach nowy szef Opery Paryskiej uporządkował najpilniejsze sprawy i program rozpoczętego pod koniec września sezonu oferuje 23 tytuły, nie licząc dużej liczby spektakli baletowych prezentowanych z reguły na drugiej scenie w Palais Garnier. Dominują wznowienia, bo te można przywrócić do życia szybciej, niż stworzyć spektakl całkowicie od nowa.
Powroty inscenizacji
Wybrano inscenizacje najcenniejsze. Jedną z pierwszych była „Ifigenia na Taurydzie" zrealizowana w 2006 r. przez Krzysztofa Warlikowskiego. Wtedy wywołała oburzenie, potem kilkakrotnie była wznawiana, teraz jest uznawana za jedną z cenniejszych inscenizacji Opery Paryskiej w XXI w. W obecnej serii przedstawień niemą rolę Ifigenii wprowadzoną do utworu Glucka przez Warlikowskiego zagrała Agata Buzek.
W październiku przyszła kolej na „Holendra tułacza" Wagnera zrealizowanego przez inną reżyserską sławę, Niemca Willly'ego Deckera. Inscenizacja liczy już dwie dekady, ale w Paryżu nie grano jej od dawna, więc teraz cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem. Nie znać zresztą po niej upływu czasu, na tle wielu dzisiejszych propozycji awangardowych prezentuje się świeżo i wręcz odkrywczo.