Spór o recepty, zamiast się zakończyć, stał się jeszcze ostrzejszy. Na razie nie widać szans na jego rozwiązanie, a minister zdrowia twierdzi, że ma sytuację pod kontrolą.
Medycy nie przyjęli warunków NFZ. Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy propozycję, by lekarz, który popełni błąd na recepcie, płacił 200 zł kary (wcześniej miał zwracać nienależną refundację), skwitował słowami „rząd sobie z nas kpi". - Przy pomyłce w co setnej recepcie przeciętny lekarz płaciłby 4 tys. zł kary miesięcznie - twierdzą przedstawiciele związku.
Żądania rozszerza lekarski samorząd. W ulotkach dla pacjentów tłumaczy, że nie protestuje przeciw karom, lecz dlatego że lekarz coraz bardziej musi się skupiać na wypełnianiu dokumentów, a nie na leczeniu.
Rząd liczy, że protest nie przybierze dużej skali. - Połowa lekarzy przyjmujących w gabinetach prywatnych podpisała umowy na przepisywanie recept z refundacją. W publicznych szpitalach i przychodniach protestu nie ma - zapewnił Bartosz Arłukowicz, minister zdrowia. Jednak dopiero w poniedziałek okaże się, czy ma rację: samorząd lekarski wzywa do protestu wszystkich lekarzy, bez względu na miejsce zatrudnienia.
NFZ szuka wyjść awaryjnych: chce płacić przychodniom, w których będzie można przepisać receptę, którą protestujący lekarz wypisał bez refundacji. Rzecznik praw pacjenta namawia chorych do zgłaszania sytuacji, gdy nie uzyskają w gabinecie refundacji.