Krzysztof na diagnozę czekał dziewięć miesięcy. Z naroślą na podudziu dostał od lekarza rodzinnego skierowanie na rentgen. Opis: zmiana podejrzana o rozrost nowotworowy. Skierowanie na tomografię komputerową z dopiskiem „pilne" dla olsztyńskiej przychodni oznaczało dwa miesiące. Potem nie miał mu kto zrobić biopsji, bo miejscowy chirurg nie umiał, a lokalny ośrodek onkologii odesłał pacjenta do Warszawy. Dopiero tu rozpoznano mięśniaka. Dziewięć miesięcy od pierwszej wizyty.
Trzydziestolatek pobił niechlubny rekord czekania na diagnozę nowotworu. Miał szczęście, że jego rak poczekał. Zwykle tego nie robi.
Co ciekawe, historia zdarzyła się w woj. warmińsko-mazurskim, które obok zachodniopomorskiego ma największą dostępność akceleratorów do radioterapii w Polsce (odpowiednio 242 tys. i 246 tys. pacjentów na akcelerator). To Podkarpacie (425 tys.) i Łódzkie (422 tys.) ciągną się w krajowym ogonie. Ale nie najlepiej jest też na Mazowszu, gdzie średni czas oczekiwania na radioterapię wynosi 67 dni.
– To niedopuszczalne, bo przez ten czas choroba jest w stanie rozwinąć się ze zdwojoną siłą. Wiele osób, które się do nas zgłasza, takie czekanie skazało na śmierć – podkreśla Jacek Gugulski, wieceprezes Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych, które głośno mówi o wykluczeniu osób z chorobą nowotworową.
Kiedy na jaw wyszła bieda Mazowsza, w którym na radioterapię przyjmują w tym roku tylko Centrum Onkologii w Warszawie i Mazowiecki Szpital Onkologiczny w Wieliszewie, Gugulski poprosił szefa regionalnego NFZ o spotkanie. Ale Mirosław Jeleniewski, wicedyrektor mazowieckiego NFZ, odpisał, że w kolejce do radioterapii czeka 69 osób i ich liczba ciągle spada.