Duży szpital powiatowy na Śląsku. Chirurg drzemie w fotelu po nieudanej operacji wyciągania siekiery z głowy pacjenta. Budzi go duszenie – to brat zmarłego przyszedł „wymierzyć sprawiedliwość".
– Takich historii są setki – mówi kolega chirurga, ordynator. – Dwa tygodnie temu inny lekarz został pobity na izbie przyjęć. Agresor przerwał mu badanie innego pacjenta, twierdząc, że za długo czeka. Naubliżał mu i napluł w twarz. –Kolega go odepchnął i dostał cios – opowiada ordynator. Choć niektórzy lekarze zdążyli się już przyzwyczaić do agresji słownej, trudno im zaakceptować rękoczyny.
Agresja także prywatnie
Dlatego medycy chcą, żeby status funkcjonariusza publicznego przysługiwał im nie tylko w publicznych ośrodkach służby zdrowia, ale też w prywatnych. Tak brzmiał § 15 porozumienia, które na początku lutego zawarli z ministrem zdrowia rezydenci. Tymczasem nowela ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych wprowadzająca założenia porozumienia, mówi o medykach, których działalność finansowana jest na podstawie kontraktu z NFZ. Lekarz przyjmujący prywatnie nie będzie więc chroniony.
– Z agresją pacjentów można się spotkać i w szpitalu publicznym, i w gabinecie prywatnym – mówi Damian Patecki, wiceszef Porozumienia Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Zapowiada, że rezydenci będą postulować objęcie statusem funkcjonariusza wszystkich lekarzy.
Według radcy prawnego Wojciecha Kozłowskiego, partnera w Dentons, w prywatnych relacjach z pacjentem lekarze nie są funkcjonariuszami publicznymi, bo płaci im pacjent, a nie państwo. Nie ma więc powodu nadawania im takiego statusu.