Od 1 stycznia lekarze będą mogli pracować 48 godzin w tygodniu, czyli krócej niż teraz. O tym, że problem jest poważny, dyrektorzy szpitali mówią od kilku miesięcy.
– Jeśli czas pracy będzie liczony według nowych zasad, to w moim szpitalu zabraknie 26 lekarzy. W tej chwili zatrudniam 70 – mówi Dariusz Hankiewicz, dyrektor szpitala w Radzyniu Podlaskim. – Zabraknie nam anestezjologów i neonatologów. Nie będziemy w stanie dopiąć dyżurów, jeśli przepisy się nie zmienią – dodaje Aleksandra Kozok ze specjalistycznego szpitala opieki nad matkąi dzieckiem w Opolu.
Minister zdrowia Ewa Kopacz apeluje, by lekarze nie zaczęli egzekwować korzystniejszych dla siebie przepisów już w styczniu. – Musimy mieć czas przynajmniej do kwietnia. To możliwe, bo zgodnie z przepisami czas pracy lekarzy rozlicza się w ciągu trzech miesięcy – podkreśla w rozmowie z „Rz”.
Nie wiadomo jednak, czy lekarze zechcą ten czas rządowi dać. – Zdecydują pieniądze. Jeśli będziemy w stanie zaproponować lepsze warunki finansowe niż w tej chwili, to lekarze zgodzą się pójść na kompromis w sprawie swojego czasu pracy. Na razie prowadzimy negocjacje – mówi Piotr Trybalski, wicedyrektor szpitala rejonowegow Zabrzu.
Dyrektorzy proponują swoim medykom przejście na kontrakty, ale negocjacje nie idą łatwo. Lekarze nie chcą rezygnować z umów o pracę, mimo że – jak twierdzą ci, którzy na kontrakty przeszli – ta forma jest korzystniejsza i dla szpitali, i dla medyków. – Lekarze zarabiają więcej, a szpital wydaje mniej. Jednak kontrakty wymuszają dostosowanie kadry do liczby chorych, czyli często zmniejszenie zatrudnienia. W zrestrukturyzowanym szpitalu kontrakty są opłacalne dla wszystkich – mówi dyrektor Marek Nowak ze szpitala w Grudziądzu. Tu problemu z zatrudnieniem medyków nie będzie: wszyscy od ośmiu lat mają kontrakty. Tyle że nie dla wszystkich zarobki są najważniejsze. – W moim szpitalu 78 procent lekarzy odmówiło przejścia na kontrakty – przyznaje Dariusz Hankiewicz, dyrektor szpitala w Radzyniu Podlaskim.