W Ministerstwie Zdrowia trwają gorączkowe konsultacje z prawnikami. Przed rozmową z Donaldem Tuskiem nikt oficjalnie nie chce nic powiedzieć.
Od stycznia czas pracy lekarzy ma być dostosowany do norm unijnych: lekarze mogą pracować 48 godzin tygodniowo. W tej chwili niektórzy z nich spędzają w pracy nawet po 70 godzin. – 1 stycznia może się okazać, że nie będzie miał nas kto leczyć – mówi Andrzej Włodarczyk, wiceprzewodniczący Naczelnej Izby Lekarskiej.
Problem są zwłaszcza przepisy, które nakazują 11-godzinny odpoczynek w każdej dobie. To uniemożliwia zorganizowanie dyżurów np. w weekend. – To te przepisy trzeba najpilniej zmienić – mówi „Rz” Romuald Romuszyński, dyrektor szpitala w Chorzowie. – Jeśli czas na odpoczynek będzie rozliczany np. w ciągu całego tygodnia, to uda się nam zorganizować pracę szpitala.
Z informacji „Rz” wynika, że właśnie w tym kierunku idą prace Ministerstwa Zdrowia. Dziś szefowa resortu Ewa Kopacz ma przedstawić premierowi ich wyniki. Urzędnicy liczą też na zmianę samej dyrektywy unijnej, na podstawie której opracowywano nasze przepisy.
Nie wiadomo, czy premier zgodzi się na przesunięcie wejścia w życie przepisów. – To może byłoby wygodne dla rządu, ale trzeba pamiętać, że lekarze bardzo na te rozwiązania czekają. Odkładanie ich wejścia w życie grozi kolejnymi protestami w szpitalach – ostrzega Włodarczyk.