Kluczem do zmniejszenia kolejek ma być zmiana finansowania służby zdrowia, zwłaszcza lekarzy rodzinnych. W tej chwili dostają oni pieniądze wyłącznie za liczbę przypisanych im pacjentów. To tzw. stawka kapitacyjna, czyli – jak się mawia w ministerialnym żargonie – „za pogłowie". Nie mają dodatkowej motywacji, by przyjmować pacjentów i zlecać im badania – wolą ich odsyłać do specjalistów.
Z kolei specjaliści często żyją ze stałych pacjentów, którzy regularnie wracają po recepty. – Większość wizyt u endokrynologów to właśnie takie przypadki. Dla specjalistów to proste wizyty. Tyle tylko, że generują kolejki – mówi nam lekarz z ministerstwa zaangażowany w prace nad zmianami.
Specjalista, czyli kto?
Wedle założeń „pakietu kolejkowego", który poznaliśmy, płace lekarzy rodzinnych zostaną podzielone na dwie części. Doktorzy będą, co prawda, mieli stałą stawkę za „pogłowie" – tyle że niższą niż dziś. A druga część ich wynagrodzenia będzie zmienna – zależeć będzie od liczby przyjętych pacjentów.
– W ten sposób będą mieli wymierny interes w tym, żeby pilnować swoich pacjentów i się wśród nich promować. Według naszych badań w tej chwili większość Polaków nie ma pojęcia, kto jest ich lekarzem rodzinnym, a więc kto bierze pieniądze za ich leczenie — tłumaczy nam członek kierownictwa resortu zdrowia.
Sceptyczny jest poprzednik Arłukowicza, minister w rządach SLD Marek Balicki: – Jeśli minister chce wynagradzać lekarzy rodzinnych i placówki podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) za każdą wizytę, to musi zwiększyć ich budżet. Chyba że planuje wprowadzić limity na wizyty w POZ, tak jak jest u specjalistów. Tyle że tak samo jak tam, po przekroczeniu limitu pojawią się kolejki.