Pakiet kolejkowy to ostatnia szansa ministra Arłukowicza, który po serii skandali w służbie zdrowia podpadł Donaldowi Tuskowi do tego stopnia, że ten postawił mu ultimatum – albo do wiosny przedstawi plan zmniejszenia kolejek, albo straci stanowisko. Utrudnił mu jednak zadanie nie zwiększając budżetu.
W takiej sytuacji minister planował posiłkować się ubezpieczeniami dodatkowymi, które pozwoliłyby załatać dziurawy budżet, ale projekt spalił na panewce, bo przed wyborami Kancelaria Premiera wolała nie podejmować decyzji kosztownych politycznie i zablokowała plan.
Arłukowiczowi zostało więc wzmocnienie lekarzy rodzinnych, czyli, według jego słów, „oddanie im wszystkiego tego, co lekarz może zrobić pacjentowi". Nad projektem zmian minister pracował od początku roku w wąskim gronie urzędników, bez konsultacji z samymi zainteresowanymi, a na pewno z pominięciem wielu ważnych stowarzyszeń lekarskich. Dr Artur Jakubiak z Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce powiedział "Rz", że ministerstwo ani razu nie zwróciło się do stowarzyszenia z jakimkolwiek pytaniem i nie zaprosiło jego członków na konsultacje.
O planach ministra doktor dowiedział się od „Rz". Urzędnicy resortu zdrowia zakładają przesunięcie pacjentów o jeden szczebel niżej w hierarchii lecznictwa. Część pacjentów zamiast do szpitali miałaby trafić do gabinetów lekarzy specjalistów, a wielu z gabinetów specjalistów — do placówek podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) i lekarzy rodzinnych.
Obniżeniu miałaby ulec stawka kapitacyjna, jaką Narodowy Fundusz Zdrowia płaci lekarzom za każdego zapisanego do niego pacjenta, a lekarz rodzinny dostawałby dodatkowe pieniądze za każdą wizytę. Lekarze rodzinni dostaliby także możliwość kierowania na badania, które do tej pory zlecali specjaliści, np. rezonans magnetyczny czy tomografię komputerową, wyceniane na około 400-500 zł, a także na nieco tańsze echo serca lub badania hormonów tarczycy T3 i T4.