Według Joanny Lebiedź, pośredniczki z agencji nieruchomości Lebiedź i Lebiedź, to był czarny rok rynku nieruchomości. – Kryzys, zapaść, brak kredytów, brak gotówki i – w niektórych przypadkach – ciągle wysokie ceny, zamykające się biura nieruchomości, pośrednicy poszukujący innego źródła dochodu – wylicza Joanna Lebiedź. Dodaje, że spadek liczby transakcji to w konsekwencji mniejsza liczba zawieranych aktów notarialnych. – To wszystko przekłada się na branżę budowlaną, na sprzedaż materiałów i usług. Wiele firm budowlanych przestaje istnieć, wiele ogłasza upadłość. Marazm to bardzo delikatne określenie na mijający rok – ocenia pośredniczka.
[srodtytul]Kredyt był luksusem[/srodtytul]
Według Cezarego Szubielskiego, dyrektora żoliborskiego biura Krupa Nieruchomości, trudno jednak o jednoznaczne interpretacje, z jaką skalą zapaści mieliśmy do czynienia. – Tym trudniej to oszacować, że porównania odnoszą do wcześniejszego roku czy dwóch lat, które były okresem gwałtownego wzrostu cen i błyskawicznych transakcji – zauważa pośrednik. Dodaje, że nieruchomości teoretycznie powinny się sprzedawać po kilku miesiącach od ich wystawienia. – Z tego punktu widzenia nadal mamy płynność na rynku – podkreśla Cezary Szubielski. Według niego zapaść, która rozpoczęła się w październiku ub.r., trwała mniej więcej do końca marca br., kiedy to po martwym okresie zaczęto zawierać transakcje.
Zdecydowany wzrost sprzedaży szef biura Krupa Nieruchomości zauważa zaś od przełomu sierpnia i września.
– Gdy cena mieszkania została skorygowana do aktualnej wartości rynkowej, znajdowało ono nabywców – zapewnia Cezary Szubielski. Pośrednik uważa, że nie był to najgorszy rok w historii czy nawet w ostatnim dziesięcioleciu, bo podobne okresy przeżywaliśmy już co najmniej dwukrotnie. A tym razem stagnacja trwała jakieś pół roku.