Nie brakuje jednak ofert, które i dwa lata wyczekują na nabywców. To i tak nie rekord. Najtrudniej znaleźć amatora na bardzo drogą wielką płytę albo na nowe, zaledwie kilkuletnie mieszkania, kupione przed 2009 r.
Jeśli chodzi o blokowiska, to ile jest osób skłonnych wydać 9–11 tys. zł na mkw. starego mieszkania w wielkiej płycie czy nawet ramie H w budynkach, które co prawda mają śródmiejską lokalizację i metro pod oknami, ale ich standardu z poprzedniej epoki (nie tylko lokali, ale klatek, windy, instalacji) nie jest w stanie zrekompensować nawet świetna lokalizacja. Dlatego takie oferty będą musiały być przecenione, aby ktoś poważnie się nimi zainteresował.
Inny rodzaj mieszkań, które podbijają średnie stawki wywoławcze i zalegają w serwisach ogłoszeniowych, to lokale rodem z boomu, oddawane do użytku po 2007 r. Nowoczesne i dobrze urządzone, ale za drogie na kieszeń dzisiejszych inwestorów.
Dlaczego właściciele nie chcą obniżyć cen, tylko wolą czekać na lepsze czasy? Często dlatego, że kupili mieszkanie tak drogo, że trudno im się pogodzić z ewentualną stratą kilkudziesięciu tysięcy złotych w porównaniu z ceną, jaką sami zapłacili.
Niestety, wielu osobom na przeszkodzie do udanej transakcji stoją walutowe kredyty. Trudno w takiej sytuacji o rabat. Łatwiej się targować – czy raczej walczyć z sentymentem do klitki przy Marszałkowskiej – w przypadku wielkiej płyty.