Mimo że proceder znany jest na rynku od wielu lat, naiwnych wciąż nie brakuje. Kusi ich niska cena.
Większy ruch na rynku wynajmu mieszkań zaczyna się w sierpniu, a we wrześniu oferty są już przebrane. To najlepsza sytuacja, aby naciągnąć na kilkaset złotych poszukujących lokali w dużym mieście przyjezdnych studentów albo absolwentów szukających pracy. Naciągacze na ogół występują jako „biura pośredniczące w wynajmie mieszkań" lub „biura mieszkaniowe".
Nie mówią o sobie: pośrednicy lub agencje nieruchomości. Jak działają: ogłaszają się np. w portalach, że mają w atrakcyjnym miejscu za czynsz niższy nawet o połowę od rynkowego lokum na wynajem. To przyciąga!
Klient dzwoni na podany telefon, jest zapraszany do biura w celu podania namiarów. Na miejscu okazuje się jednak, ?że supermieszkania w supercenie już nie ma, bo ktoś był szybszy. Ale klientowi podsuwa się umowę, w której firma zobowiązuje się, że w ciągu 30 dni wyszuka lokali do wynajęcia zgodnie z jego preferencjami. Zastrzega też sobie możliwość gromadzenia ofert z ogólnodostępnych baz (gazety, internet etc.) oraz że nie ponosi odpowiedzialności za decyzje właścicieli nieruchomości.
Firma pobiera opłatę 200, 300, a nawet 500 zł za spis adresów lokali spełniających kryteria klienta. I tu pojawia się problem: po pobraniu wynagrodzenia zwykle nie dochodzi do zawarcia umowy najmu. I to nie dlatego, że przyszły najemca wybrzydza, ale dlatego, że albo adresy się nie zgadzają, albo nie ma piątego piętra w bloku pod danym numerem, a jeśli ktoś już odbierze podany telefon, to mówi, że nieaktualne albo pomyłka, albo że nigdy nie chciał wynajmować lokalu.