– Dlaczego tak trudno sprzedać dom jednorodzinny? Po pierwsze, cały czas mamy do czynienia z przeszacowanymi ofertami, a emocjonalny stosunek do nieruchomości powoduje, że nie dostrzegamy, że dom w rzeczywistości jest znacznie mniej wart, niż oczekujemy – tłumaczy Marcin Jańczuk, ekspert Metrohouse. – Transakcję utrudnia też wielkość domu. Najwięcej ofert na rynku to domy wybudowane po 2000 r. Charakteryzują się dużym rozmachem, jeśli chodzi o powierzchnię całkowitą. Często nawet obecni właściciele nie korzystają ze wszystkich pomieszczeń. Na rynku wiele jest domów o metrażu powyżej 300 mkw., a chętnych na tak duże powierzchnie brakuje. Dochodzą względy ekonomiczne: koszty ogrzania i gospodarowania taką powierzchnią są znaczne.
Kolejna przyczyna, jak wylicza Marcin Jańczuk, to lokalizacja. Znaczna część budynków do wzięcia znajduje się daleko od miasta. Zwykle decyzji o budowie tam domu sprzyjał zakup tanich gruntów. A takie okolice nie mają rozwiniętej infrastruktury, więc mało kto chce tam mieszkać.
– Są jeszcze domy postawione ściśle według specyficznych preferencji inwestora, który np. zażyczył sobie takie dodatki jak sala barowa, basen, sala ćwiczeń. Miło mieć coś takiego w domu, ale zwykle właściciel chce sobie zrekompensować takie inwestycje, co dodatkowo podbija cenę – opowiada Marcin Jańczuk.
Nie ma 30-latków?
Joanna Lebiedź, pośredniczka z firmy Lebiedź Nieruchomości, podkreśla, że domy i grunty najdotkliwiej odczuły załamanie na rynku nieruchomości, które – jej zdaniem – nieprzerwanie trwa od 2007 roku. Dlaczego jeszcze brakuje chętnych na domy?
– M.in. dlatego, że mieszkania staniały, a przecież to jest zasadnicza część kapitału przeznaczanego na zakup czy budowę domu. Poza tym banki nadal zaostrzają warunki finansowania, wymagają wkładu własnego od kredytobiorcy, który przy kupnie domu stanowi znaczącą sumę. Tymczasem średnia wartość kredytu na cele mieszkaniowe w 2014 r., według Związku Banków Polskich, wyniosła 200 tys. zł. Jaki dom można kupić za taki kredyt? – pyta Joanna Lebiedź.