Prawie połowa gruntów miejskich to rolne, w Gdańsku stanowią one38 proc. obszaru miasta, w Warszawie - 29 proc., a w Poznaniu -34 proc. Obecnie właściciel takiego gruntu ma związane ręce i nie może na nim budować, dopóki w miejscowym planie nie zostanie przeznaczony pod budownictwo. Zasadę tę ma zmienić nowelizacja ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. We wtorek przyjął ją rząd.
Tam, gdzie nie ma planu, właściciel działki będzie mógł wystąpić do prezydenta lub burmistrza miasta o wydanie decyzji o warunkach zabudowy (dalej jako lokalizacyjna). Mając ją w ręku, może starać się o pozwolenie na budowę. Decyzję uzyska na takich samych zasadach jak inni właściciele działek, a więc musi spełnić m.in. warunki dobrego sąsiedztwa (planowana inwestycja ma nawiązywać do zabudowy sąsiedniej).
Łatwiej będzie także miastom odrolnić grunt w miejscowym planie. -W tej chwili muszą najpierw wystąpić o zgodę do wojewody lub ministra rolnictwa (w zależności od klasy gruntów). Czeka się na nią długo, nawet półtora roku - mówi Andrzej Aumiller, minister budownictwa. Nie zawsze też udaje się zmienić status gruntu.
Przyjęty wczoraj przez rząd projekt nowelizacji przewiduje, że władze miast nie będą musiały przed uchwaleniem planu zabiegać o zgodę na odrolnienie.
Nadal jednak inwestor będzie musiał wnosić opłaty za wyłączenie danego terenu spod produkcji rolnej. Ich wysokość ustala starosta na podstawie ustawy o ochronie gruntów rolnych. Im lepsza klasa gruntu, tym wyższe. Jeden hektar gruntu pierwszej klasy to obecnie ok. 300 tys. zł opłaty. Pieniądze idą na Fundusz Ochrony Gruntów Rolnych. Dopiero po wniesieniu tej opłaty można zmienić status gruntu w ewidencji gruntów rolnych i budynków.