Tak sprzedaje się marzenia o „darmowym” urlopie we własnym mieszkaniu za granicą lub kokosach z przyjmowania w nim innych turystów.
Bez względu na to, na inwestycje w jakim kraju namawiają pośrednicy (np. Egipt czy Malezja), w wielu przypadkach łączy je jedno słowo: PRAWIE. Zwykle też atrakcyjnej cenie nieruchomości – przy której mieszkania w Sopocie są kilka razy droższe od tych pod palmami – pojawia się opis: prawie w centrum, prawie nad samym morzem, blisko sklepów, niedaleko od komunikacji miejskiej etc.
Ile osób, zanim wyłoży gotówkę na mieszkanie w odległym kraju, wybiera się na wycieczkę, by na miejscu sprawdzić ofertę? Raczej niewiele. Prędzej prześwietlą pośrednika.
Jednak jeden znajomy drobny inwestor, wahając się z decyzją: czy wydać kilkaset tysięcy złotych na apartament na naszym Wybrzeżu czy w egzotycznym dla nas kraju – postanowił sprawdzić, co tak naprawdę proponuje mu pośrednik. I poleciał dosyć daleko, do Malezji. Z folderem opisującym inwestycję, oczywiście. Spodziewał się więc, że „w centrum, obok butików i restauracji” – nie będzie oznaczało kilkanaście minut jazdy kolejką do apartamentu, że „tuż przy metrze” – oznaczać powinno, iż stacja kolejki jest obok domu, a nie kilka minut na piechotę, że jeśli ma być „z widokiem na...”, to będzie miał to w zasięgu ręki, a nie majaczące w oddali, no i że w ogóle ten budynek z folderu można już choćby w części zobaczyć.
Okazało się jednak, że te wszystkie „prawie” i „niemal” w ofercie mają głęboki sens. Nie ma bowiem mowy o oszustwie, bo... inwestycja o podanej nazwie istnieje, tyle że jest na etapie fundamentów, w początkowej fazie sprzedaży i „prawie” taka jak opisywana w folderze. Ponieważ to „prawie” miało dla niego duże znaczenie, wybrał apartament nad polskim morzem. Po przeżyciach z wycieczki nie wyobraża już sobie nie tylko, jak można kupować mieszkanie na odległość, ale także jak je powierzyć zdalnie do wynajmu. I nie wynika to z jego braku otwartości na świat.