Mieszkania lepiej kupować od sprawdzonego inwestora

Najgorzej było w latach 70. Dziś oszczędzanie na jakości to raczej marginalne zjawisko i zazwyczaj przydarza się firmom, które zajęły się budowaniem z przypadku - mówi w rozmowie z "Rz" Wiktor Piwkowski, przewodniczący Polskiego Związku Inżynierów i Techników Budownictwa

Aktualizacja: 19.05.2008 12:00 Publikacja: 19.05.2008 01:21

Rz: Czy jakość polskiego budownictwa mieszkaniowego jest dobra?

Wiktor Piwkowski:

Jakość ta rośnie i z roku na rok się poprawia. Chodzi zarówno o wykonawstwo, jak również o materiały budowlane. Nowoczesne wyroby i technologie pozwalają budować szybciej i lepiej. Nie oznacza to oczywiście, że nie zdarzają się patologie, ale to margines. Pracuję w tej branży od 40 lat, więc miałem okazję przyglądać się, jak zmieniało się podejście do jakości.

A kiedy z jakością było najgorzej? Które domy zaczną się sypać najszybciej? Te z lat 50., 60., 70. czy 80.?

Tuż po wojnie wcale nie budowano najgorzej. Także w latach 50., choć trójki murarskie musiały bić stachanowskie rekordy i trzeba było wyrabiać kilkaset procent normy, to jednak jakość budownictwa nie była zła. Z czego to wynikało? Sądzę, że wtedy jeszcze funkcjonowały pewne zasady, które ludzie mieli wpojone przed wojną, czyli pewien rodzaj etyki zawodowej, solidności, szacunku do zawodu, a także – dobrze wyuczone umiejętności. Dzięki temu ideologia przodownictwa pracy, czyli pośpiechu, nie skutkowała bylejakością. Poza tym budowano z dobrego materiału – z cegły. To funkcjonowało jeszcze w latach 60., czyli 20 lat po wojnie.

A kiedy nastąpił jakościowy krach?

Najgorszy okres nastąpił w latach 70., gdy Gierek rzucił hasło „każda rodzina mieszka w nowoczesnym samodzielnym mieszkaniu”. Paradoksalnie wtedy, kiedy teoretycznie było najlepiej, tak naprawdę było najgorzej. Politycy zażądali, żeby budować jak najwięcej mieszkań za wszelką cenę. Gdy inżynierowie oponowali, że będzie się to dziać kosztem jakości, słyszeli w odpowiedzi, że „najwyżej później będziemy reperować, ale ludzie będą mieszkać i będą szczęśliwi”.

Propaganda ma swoje jadowite pomysły. I to zabiło jakość. To wtedy zniesiono funkcję inspektora nadzoru inwestorskiego, a zamiast tego wprowadzono samokontrolę jakości w przedsiębiorstwach budowlanych. Czyli zakładano, że każdy wykonawca jako świadomy patriota, który chce dobrze dla Polaków, będzie budował szybko i dobrze. A to była wielka nieprawda i to trwało dwie dekady, choć w latach 80. poprawiono trochę jakość. Sam robiłem certyfikację fabryk domów, ale nie miało to już większego znaczenia, bo w latach 80. budowano już bardzo mało. Gdyby obliczyć kubaturę tych obiektów, to najwięcej powstało ich w latach 70., czyli w okresie najgorszej jakości. Odbudowa jakości zaczęła się dopiero po 1989 roku.

Ale chyba nie ze względu na zmiany polityczne?

Nie ze względu na zmiany polityczne, ale ze względu na zmiany rynkowe. Pojawili się prywatni inwestorzy, którzy mieli pieniądze i wydawali je racjonalnie. Złe nawyki zaczęto tępić. Dzięki temu dzisiaj na polskiej budowie można uzyskać naprawdę europejską jakość.

Najgorsza jakość zbiegła się więc z apogeum budowania z wielkiej płyty. Biorąc pod uwagę, że jej trwałość obliczono na 50 – 60 lat, właśnie nadchodzi era wspomnianego reperowania?

Bez wątpienia wielka płyta w Polsce to bomba z opóźnionym zapłonem i będzie to poważny problem z uwagi na skalę tego budownictwa. Na przykład płyty były łączone wieszakiem metalowym, który powinien być wykonany ze stali nierdzewnej, ale może się okazać np., że z uwagi na oszczędności używano innej stali i przyjdzie pora na rozbiórkę tych budynków. Z wielkiej płyty, także z powodu potrzeb społecznych, budowano dużo również w Europie Zachodniej. Ale tam te budynki albo już wyburzono, albo właśnie się to robi.

Nie brakuje jednak opinii, że deweloperzy, zwłaszcza na początku działalności, czyli w latach 90., wcale nie budowali dobrze. W pogoni za zyskiem oszczędzali na czym tylko mogli i to odbijało się na jakości budynków, co często widać było już po kilku latach.

Jest w tym trochę prawdy. Bo jeżeli deweloper ma wydać na budowę domu np. 100 mln zł, a mieszkania sprzeda za 150 mln zł, to stara się te 100 mln kosztów za wszelką cenę utrzymać, a nawet zaoszczędzić, żeby mieć większy zysk. I niektórzy deweloperzy poszli w tę uliczkę. Sam widziałem nowe budynki będące sztandarowymi przykładami rabunkowego działania dewelopera.

Na czym to polegało?

Budowanie z byle czego i byle jak. Są też tzw. prace znikające, to znaczy – ich jakość można skontrolować tylko na pewnym etapie budowy. Tak jak wspomniane wieszaki stalowe w wielkiej płycie. I tu istnieje na pewno pokusa, żeby zaoszczędzić. Ale jest to naprawdę marginalne zjawisko. Większość szanujących się firm nie pozwala sobie na to. To też jest prawo kapitalizmu: jeżeli człowiek w coś się angażuje i robi to wiele lat, to stara się budować swoją markę i nie będzie robił takich rzeczy, bo ma powody, żeby zarobić trochę mniej, ale żeby zarabiać dłużej.

Ale nie każdy przypadek złej jakości musi wynikać ze złej woli dewelopera. W budownictwie brakuje rąk do pracy. Mogą się więc trafiać niefachowi lub nieuczciwi pracownicy. Kto kontroluje jakość tego, co deweloper buduje?

Problem polega na tym, że w Polsce nie wytworzono jeszcze systemu niezależnej kontroli jakości, która jest dokonywana w imię tzw. kosztów społecznych. Bo tak naprawdę jeżeli coś się źle robi, to w rezultacie powstają koszty społeczne, co wiąże się z ponownym wydatkowaniem pieniędzy, angażowaniem materiałów itd. We Francji jakość kontroluje ubezpieczyciel budowy. Wynajmuje niezależną jednostkę techniczną, której zleca zadanie i ona pełni rolę kontrolera na budowie. Tego rodzaju model kontroli daje bardzo pozytywne rezultaty. W Polsce chyba niedługo tak będzie, bo w tym kierunku idzie nowelizacja prawa budowlanego.

Mam też nadzieję, że dojdzie do realizacji mojego postulatu, aby kierownikami budów mogli być nie tylko inżynierowie, ale także technicy budowlani. Jeśli bowiem jest tak jak teraz, że jeden inżynier jest kierownikiem 8 – 15 budów, to oznacza, że tak naprawdę nie kontroluje żadnej. A ma to bezpośredni wpływ nie tylko na jakość budowania, ale także na bezpieczeństwo. Jedna czwarta wszystkich wypadków w pracy to wypadki na budowie.

Jak zatem klient ma sprawdzić jakość lokalu, decydując się na mieszkanie od dewelopera?

Klient dewelopera jest dość bezbronny pod tym względem. Jedyne, co mogę doradzić, to kupowanie mieszkań lub domów u renomowanych deweloperów, a przynajmniej takich, którzy są długo obecni na rynku i mają na nim dobrą pozycję, bo im nie opłaca się oszczędzać na jakości. Taką pokusę znaczniej częściej mają małe, a zwłaszcza startujące dopiero firmy, które zajęły się budowaniem z przypadku, z powodu dobrej koniunktury i dlatego, że można na tym dobrze zarobić. Jeżeli mamy do czynienia z pierwszą inwestycją danego dewelopera, to lepiej nie ryzykować.

Rz: Czy jakość polskiego budownictwa mieszkaniowego jest dobra?

Wiktor Piwkowski:

Pozostało 99% artykułu
Nieruchomości
Robyg wybuduje osiedle przy zabytkowym browarze Haasego. Prawie 1,5 tys. mieszkań
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Nieruchomości
Rynek nieruchomości rok po powołaniu rządu. Ile dowiozły ministerstwa?
Nieruchomości
Mieszkaniówka na karuzeli
Nieruchomości
Polska centralna. Magnes na firmy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Nieruchomości
Przez wynajem na doby wspólnota zapłaci więcej