Rz: Czy jakość polskiego budownictwa mieszkaniowego jest dobra?
Wiktor Piwkowski:
Jakość ta rośnie i z roku na rok się poprawia. Chodzi zarówno o wykonawstwo, jak również o materiały budowlane. Nowoczesne wyroby i technologie pozwalają budować szybciej i lepiej. Nie oznacza to oczywiście, że nie zdarzają się patologie, ale to margines. Pracuję w tej branży od 40 lat, więc miałem okazję przyglądać się, jak zmieniało się podejście do jakości.
A kiedy z jakością było najgorzej? Które domy zaczną się sypać najszybciej? Te z lat 50., 60., 70. czy 80.?
Tuż po wojnie wcale nie budowano najgorzej. Także w latach 50., choć trójki murarskie musiały bić stachanowskie rekordy i trzeba było wyrabiać kilkaset procent normy, to jednak jakość budownictwa nie była zła. Z czego to wynikało? Sądzę, że wtedy jeszcze funkcjonowały pewne zasady, które ludzie mieli wpojone przed wojną, czyli pewien rodzaj etyki zawodowej, solidności, szacunku do zawodu, a także – dobrze wyuczone umiejętności. Dzięki temu ideologia przodownictwa pracy, czyli pośpiechu, nie skutkowała bylejakością. Poza tym budowano z dobrego materiału – z cegły. To funkcjonowało jeszcze w latach 60., czyli 20 lat po wojnie.