[b]Rz: Kryzys spowodował wiele zamieszania na rynku nieruchomości.[/b]
[b]Marek Gąsiewski:[/b] Dobrym przykładem jest Hiszpania, najbardziej lubiany przez inwestujących w nieruchomości wakacyjne. Bessa dotknęła zarówno wybrzeża Morza Śródziemnego, jak i wyspy. Wstrzymano budowę nowych osiedli. O 70 proc. zmalała liczba zawieranych transakcji. Spadły ceny, które dopiero od początku 2010 r. powoli się stabilizują. Od lutego 2009 r. do lutego 2010 r. zmniejszyły się o ok. 8 proc.
[b]W latach 2000 – 2007 ceny stale rosły.[/b]
Nieruchomości, głównie z rynku pierwotnego, kupowali wtedy Hiszpanie, Niemcy, Brytyjczycy, Francuzi, Skandynawowie. Wszystko w kredycie do 90 proc. Odpowiedzią na lawinowo rosnący popyt były nowe osiedla w drugiej, trzeciej, czwartej linii od morza. Jadąc autostradą A7 z lotniska w Maladze w kierunku Gibraltaru, widziało się sylwetki dźwigów. Co kilkaset metrów świeża tablica informacyjna z ofertami apartamentów zachęcała do zakupu. Ceny wzrastały średnio o 15 – 20 proc. rocznie. Średnia cena apartamentu wynosiła 150 tys. euro.
[b]Dziś można taką nieruchomość kupić nieporównywalnie taniej.[/b]