– Do podwyżek cen jeszcze nam daleko. Na rynku jest tyle lokali, że znalezienie na nie klientów zajmie trochę czasu. A trudno się spodziewać wzrostu cen, gdy podaż przewyższa popyt – ocenia Marcin Drogomirecki, analityk z portalu Oferty.net. Zastrzega, że trend spadkowy został jednak przełamany. – O ile średnie ceny ofertowe są dziś niższe niż przed dwoma laty, a więc w szczytowym czasie boomu mieszkaniowego, o tyle są już nieco wyższe niż przed rokiem. Uwzględniając jednak inflację oraz fakt, że każdej transakcji towarzyszy jakiś upust, można powiedzieć, że ceny są na razie stabilne – podkreśla Drogomirecki.
Piotr Wieszczyk z Maxon Nieruchomości dodaje, że jeśli pod uwagę bierzemy realne ceny, to ich obniżki mogą być symboliczne. – Z koniecznością znacznych upustów muszą się jednak liczyć właściciele przeszacowanych nieruchomości, których na rynku jest nadal bardzo dużo – przyznaje pośrednik.
[srodtytul]Jak przed bessą[/srodtytul]
Marcin Jańczuk z Metrohouse przypomina, że kształtowanie się cen na rynku mieszkań używanych jest głęboko uzależnione od sytuacji na rynku pierwotnym. – Deklaracje kolejnych deweloperów o rozpoczęciu nowych inwestycji zdają się przeczyć teorii o możliwym wzroście cen w kolejnych miesiącach. Jednak nie można wykluczyć, że lokalnie będziemy mieć do czynienia z niewielkimi wahaniami stawek – tłumaczy Jańczuk.
Pośrednik Jacek Kriese, szef stołecznego biura nieruchomości Okazja w najbliższych miesiącach spodziewa się większego ruchu na rynku i stabilizacji cen. – Pojawiły się kredyty na 120 proc. nieruchomości, a te zwykle zwiastują ożywienie. Z drugiej strony podaż jest duża i zaspokoi niemal każdy realny popyt – mówi Jacek Kriese. – Ceny zaś – po globalnej korekcie, która z nami obeszła się bardzo łagodnie – mamy zachodnioeuropejskie, wyższe niż np. w Berlinie czy Madrycie. Ich wzrost byłby w warunkach rynkowych czystą spekulacją – podkreśla pośrednik.