– To nie jest już tylko obawa, że na rozpoczęte inwestycje deweloperów nie znajdą się chętni, ale stan faktyczny. Po boomie sprzed czterech lat pozostało jeszcze sporo mieszkań niedopasowanych do potrzeb rynku, a budowa części z nich była finansowana kredytami – komentuje Jerzy Ptaszyński, ekspert centrum Analiz i Monitorowania Rynku Obrotu Nieruchomościami (AMRON), działającym przy Związku Banków Polskich.
Mieszkaniówka na cenzurowanym
Krzysztof Borowski, główny analityk rynku nieruchomości w ING Banku Hipotecznym, potwierdza, że są obawy o rozpoczęte inwestycje deweloperów, szczególnie w sektorze mieszkaniowym, dlatego bank bardzo ostrożnie podchodzi teraz do finansowania nowych inwestycji.
Z kolei Krzysztof Czerkas, członek zarządu BRE Banku Hipotecznego, zwraca uwagę, że deweloper nie straci zaufania kredytującego go banku, jeśli zdecyduje się na przejęcie części czynności ryzyka projektu.
– Chodzi np. o pokrywanie z własnych środków kosztów utrzymania mieszkań po ich wybudowaniu, odsetek od kredytu oraz kosztów kolejnych kampanii marketingowych – wyjaśnia Czerkas. – Wtedy banki są elastyczne i na ogół przedłużają okresy kredytowania.
Problem jednak w tym, że tylko niewiele firm jest w stanie spełnić takie wymagania. Nieoficjalnie analitycy mówią, że upadłością może być zagrożonych 10 proc. firm deweloperskich. Rozstrzygająca dla nich będzie jesienna sprzedaż. Wtedy się okaże, czy znajdzie się tylu chętnych na mieszkania, że nie utracą płynności finansowej.