Im bliżej weekendu, tym więcej pojawia się ogłoszeń o usługach sprzątania w ogrodzie oraz domokrążców z korą świerkową na żuku. Co łączy te oferty? Po pierwsze, ofiary: stęsknieni za zieloną trawą działkowicze z deficytem czasu. Po drugie, promocje, a raczej pseudopromocje.

Ostatnio sąsiad oderwał ze słupa obok swojej działki karteczkę z numerem telefonu do pana, który reklamował się, że robi wiosenne porządki w ogrodzie. Okazało się, że dodzwonił się do firmy budowlanej, której właściciel powiedział, że to jednak właściwy numer i chętnie podejmie się porządkowania podwórka.

Sąsiad nieco się zaniepokoił, ale umówił się z budowlańcem na garbienie działki. Pan przyjechał obejrzeć 1,5 tys. mkw. trawy i zawyrokował: dwa dnia grabienia, pracownik i ja. Dołów po psie nie zakupuje, pograbionego nie zabiera, chyba że za dodatkową opłatą. I potrzebuje sprzętu, czyli grabek i „pazurków". Cena usługi: 1 tys. zł plus 300 zł za zabranie worów z wygrabionym zielskiem.

Sąsiad mało nie zemdlał, gdy usłyszał stawkę. Po negocjacjach dostał „special price" – jak wyraził się budowlaniec z ogłoszenia – czyli 900 zł za zgrabienie 1,5 tys. mkw. działki. Panowie nie ubili interesu. Sąsiad powiedział, że nie jest jeleniem, a budowlaniec, że on także nie.

Tego samego weekendu okoliczne domy objeżdżał żuk z korą „w promocji". ?W czasie targowania ceny pan siedzący ?na pace przyznał, że worek 20-litrowy jest droższy niż 50-litrowy w supermarkecie, ale promocja u niego polega na tym, że dowóz jest gratis. Oby sprzedający dawali jak najmniej takich „gratisów".