To główny wniosek z liczącego 95 stron raportu przygotowanego przez rządowy zespół badający skutki katastrofy ekologicznej po awarii platformy BP. Według autorów dokumentu bakterie rozkładają ropę, a jednocześnie nie powodują powstawania beztlenowych tzw. stref śmierci. A tego najbardziej obawiali się naukowcy — w takich rejonach morza życie zamiera. Na podstawie obserwacji prowadzonej przez dziewięć statków w 419 miejscach zatoki działanie bakterii obniżyło poziom tlenu o zaledwie 20 proc. A z tym natura sobie poradzi.
- Czy udało nam się osiągnąć równowagę? Bez wątpienia. Czy stało się to dzięki starannemu planowaniu? Częściowo — mówi Steve Murawski z amerykańskiej National Oceanic and Atmospheric Administration (NOAA). To on kierował zespołem naukowców, którzy stworzyli opublikowany we wtorek raport.
Biolodzy morscy obawiali się stref śmierci ponieważ już obecnie Zatoka Meksykańska jest na ten problem narażona. W tym roku z powodu zanieczyszczeń płynących z pól rzeką Missisipi strefa bez życia ma obszar stanu Massachusetts — poinformował Murawski. To efekt napędzanego nawozami rozrostu alg. Gdyby na to nałożyły się problemy wywołane wyciekiem ropy i działaniem bakterii ją rozkładających, straty dla przyrody byłyby ogromne.
W federalnym raporcie naukowcy chwalą decyzję BP o użyciu wielkich ilości środków rozbijających plamę ropy na maleńkie drobiny. Koncern wlał do morza blisko 3 mln litrów tych środków chemicznych. I to nie na powierzchni, ale na głębokości ok. 2 km. Miało to ułatwić pracę bakteriom.
Ta decyzja początkowo wywoływała spore kontrowersje. Z jednej strony środki chemiczne zabezpieczały przed ropą wybrzeża. Z drugiej — mogły „ukryć” plamę ropy pod powierzchnią. Nieznane są też długoterminowe efekty działania tych substancji na żywe organizmy.