Punkty, w których burze tropikalne osiągają największą intensywność, przesuwają się od równika w kierunku biegunów – odkrył zespół Jima Kossina z amerykańskiej NOAA (Narodowa Administracja ds. Oceanów i Atmosfery). W ciągu ostatnich 30 lat zmieniała się szerokość geograficzna, na której cyklony nabierały największej mocy – przekonują badacze na łamach dzisiejszego wydania „Nature".
Ten „pochód" odbywa się w tempie ok. 50–60 kilometrów na dekadę. W tym przypadku nazwą cyklon tropikalny naukowcy opisują zarówno sztormy tropikalne, jak i huragany nad Atlantykiem i tajfuny nad Pacyfikiem.
Według Kossina zaobserwowane właśnie zjawisko zagraża gęsto zaludnionym terenom. Ich mieszkańcy dotąd nie musieli zaprzątać sobie głów podobnymi zagrożeniami. Oznacza to również, że mieszkańcy obszarów wokółrównikowych będą doświadczać podobnych zdarzeń o mniejszej intensywności. Według danych NOAA nie zmieni się za to częstość formowania się cyklonów tropikalnych.
– Każda zmiana miejsca, w którym cyklony uderzają niszczycielską siłą w ląd, ma ogromne znaczenie dla mieszkańców i infrastruktury – podkreśla Kerry Emanuel z MIT, współautor tych analiz.
Według Kossina istnieje duże prawdopodobieństwo, że za tymi zmianami stoi globalne ocieplenie. – Najbardziej frapującym aspektem tej migracji są niezależne obserwacje poszerzania się tropików – przekonuje Kossin. – Ten fenomen jest badany i wyjaśniany przez innych naukowców, ale najczęściej przypisywany jest obecności gazów cieplarnianych, ubytkami warstwy ozonowej i rosnącym stężeniem zanieczyszczeń w atmosferze. To produkty uboczne działań człowieka.