NASA zdążyła już wydać na ten projekt 23 mln dolarów. Inni – Rosja i Japonia – nie ujawniają swoich wydatków na ten cel. Ale parametry we wszystkich projektach są podobne, ponieważ wynika to z zasad techniki i fizyki. Elektrownia powinna być skonstruowana na orbicie geostacjonarnej na wysokości 36 tys. km nad Ziemią.
Umieszczone tam baterie słoneczne przechwycą osiem razy więcej promieniowania, niż gdyby były umieszczone w najbardziej korzystnym miejscu na powierzchni planety.
Gdyby zsumować powierzchnię baterii słonecznych orbitalnej elektrowni, powinna ona być kołem o średnicy około 10 km. Antena nadawcza miałaby kilometr średnicy. Natomiast na powierzchni Ziemi średnica „odbiornika” także sięgałaby 10 km. Byłby umieszczony prawdopodobnie na pustyni.
Zdaniem ekspertów z Jet Propulsion Laboratory (NASA), taka instalacja byłaby w stanie przesyłać z kosmosu na Ziemię do 10 gigawatów mocy (10 do dziewiątej potęgi watów), czyli mniej więcej tyle, ile dziesięć przeciętnej wielkości elektrowni atomowych. Przekaz odbywałby się za pomocą wiązki mikrofal.
Pomysł przekazywania energii z kosmosu na Ziemię pojawił się już w połowie ubiegłego stulecia, ale początkowo uważany był za niewykonalny – brak było technologii do efektywnego przesyłania energii na Ziemię. Sytuacja zmieniła się w 1973 roku, gdy Peter Glaser z laboratorium Arthur D. Little Inc. rozwiązał ten problem, opatentował metodę przesyłania energii za pomocą mikrofal.